News Main page KrakRower About me Plans Gallery Contact
Bike trips
   2002 yr.
   2001 yr.
   August 2000 yr.
   July 2000 yr.
   1999 yr.
   1996 yr.
   1995 yr.
   1993 yr.
   1992 yr.
Other
   About trip
  CicloSport CM414M
   Curiosity
   My bicycles
   Guest Book
   LINKS
 
In Polish In English

zielona kropka Pilica - od źródeł po ujście

Statystyka, ogólna mapa wycieczki.

Słowo wstępne:

Myśl o przejechaniu wzdłuż Pilicy od źródeł po ujście naszła mnie zaraz po przeczytaniu artykułu pana Piotra Kowenickiego "Widziane z roweru" (Narty & Góry - Snowboard - Tenis, nr 4/96 (41) (1996)). Żeby powtórzyć jego trasę musiałem czekać 6 lat. W miedzy czasie zdałem maturę, skończyłem studia i znalazłem pracę. No i ożeniłem się :-).
Większość tekstu na tej stronie pochodzi z naszych nagrań na dyktafonie. A oto jak wyglądała podróż, którą odbyłem z moją szanowną małżonką.

Relacja z wyjazdu (Tu wersja ze zdjęciami w tekście):

Dzień pierwszy ( 22 VIII, czwartek), ok. 74 km

Kraków - Zielonki - Korzkiew - Prądnik Korzkiewski - Ojców - Pieskowa Skała Sieniczno - Olewin - Rabsztyn - Klucze - lasek za Kluczami Mapa: 24 kB

Kilka minut przed 10 wyruszamy z Bieżanowa. W sklepie Alpinusa na ul. Siennej kupujemy śpiwór dla Eli. Opisała go miej więcej tak: "Jest bardzo malutki i kochany".

Na na Rynku jesteśmy o 10:50. Koło południa docieramy do zamku w Korzkwi. 13:40 jesteśmy na zamku w Pieskowej Skale, miły pan strażnik pozwolił nam wprowadzić rowery na dziedziniec i oprzeć tuż przy kasie. Ela robi kilka zdjęć. Tuż przed 16 wspinamy się na wzgórze na którym położone są ruiny zamku Rabsztyn. Pan, który pilnuje pobliskiej budowy powiedział, że popilnuje też naszych rowerów.

O 16:44 lekko się gubimy na szczęście napotkani grzybiarze udzielają nam wskazówki jak dojechać do Klucz. Po 17 jesteśmy w Kluczach, wyciągam pieniądze z bankomatu i robimy małe zakupy. Około godziny 18 udaje nam się znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Śpimy na dziko w lesie nad rzeczką Dębieśnicą. Tuz po rozstawieniu namiotu do naszych uszy dochodzą niepokojące stuki. Na szczęście okazuje się, że to stuka pusta, szklana butelka zaczepiona między gałęziami o kamień w potoku.

Dzień drugi (23 VIII, piątek), ok. 45 km

Lasek za Kluczami - Pustynia Błędowska - Chechło - Rodak - Ogrodzieniec - Podzamcze - Kocikowa - źródła Pilicy - Pilica - Smoleń - Strzegowa Mapa: 10 kB

Kolejny piękny dzień. Noc nie za bardzo udana, bo rozbiliśmy namiot na zbyt spadzistym zboczu. Na szczęście był strumyczek, który łagodnie ukołysał nas do snu. Dzisiaj wstaliśmy przed 10. Na śniadanie chleb z żółtym serem i papryką; do tego herbata. Ela twierdzi, że w nocy, koło naszego namiotu przechodził jakiś facet z babą. Ja za bardzo tego nie pamiętam, bo spałem, ale wierzę Eli. Dziś powinniśmy zobaczyć Pustynię Błędowską, Ogrodzieniec, drewniany kościół no i może dotrzemy dziś do źródeł Pilicy. O godzinie 11 jesteśmy gotowi do drogi: sakwy zapakowane, śmieci pozbierane, wystarczy tylko wynieść rowery na drogę. Piętnaście minut później rowery mają już na sobie sakwy i ruszamy. Po małej pomyłce trafiamy na punkt widokowy z którego roztacza się widok na to co zostało z Pustyni Błędowskiej: dużo piasku.

W Rodakach oglądamy nowy kościół, który za czasów głębokiej komuny miał być amfiteatrem. Ma świetny ołtarz, za ołtarzem jest szyba, a za szybą ogród. Musi to ładnie wyglądać wraz ze zmieniającymi się porami roku. W tej samej miejscowości jest też XVII w. drewniany kościółek. A oto co można przeczytać na tablicy, która stoi tuż przy wejściu: Kościół filialny, pw. św. Marka, z początku XVII w., jednonawowy, konstrukcji zrębowej, oszalowany i pokryty gontem. Wnętrze manierystyczne, ołtarze z XVI, XVII w. 13:30 jesteśmy na zamku w Ogrodzieńcu, Ela idzie zwiedzać, ja pilnuję dobytku. Licznik pokazuje: dystans - 21 km, średnia prędkość - 13 km/h, czas jazdy - 1h:40min. 14:18 wyjeżdżamy spod zamku w kierunku źródeł Pilicy.

14:50 jakaś miła pani wskazuje nam, że na pobliskim polu łopianów znajduję się źródło z którego bierze początek rzeka Pilica. Kilometr za źródłem Pilica ma szerokość 1, 2, 3, 4 porządnych kroków. Koło 15 dojeżdżamy nad zalew Pilicy gdzie kąpiemy się. 17:30 jesteśmy po zwiedzaniu klasztoru i kościoła Reformatów w Pilicy i zespołu pałacowego. Mały odpoczynek na Rynku połączony z podwieczorkiem.

Z Pilicy wyjeżdżamy w kierunku Wolbromia. O 19:30 udaje nam się znaleźć nocleg na polu namiotowym w gospodarstwie agroturystycznym w Strzegowej. Dokładne namiary: Strzegowa 38, (032) 6447076; domek z cegły, lekko cofnięty od drogi, przed nim posadzone są tuje, po drugiej stronie drogi dwa olbrzymie kasztanowce. Namiot rozbijamy przy drzwiach stodoły, po chwili decydujemy się go rozbić jednak przy trzepaku, bo w stodole stoi samochód i gdyby ktoś chciał nim wyjechać to trzeba by zwijać namiot. Przed 21 jesteśmy w namiocie, wykąpani i najedzeni. Ela mówi, że mamy wreszcie przyzwoite miejsce do spania. Bardzo przyjemnie jest położyć się czystym do "łóżeczka". Wysyłam przed zaśnięciem list na KrakRower z dzisiejszym dystansem i krótkimi wrażeniami z dnia dzisiejszego.

Dzień trzeci (24 VIII, sobota), ok. 85 km

Strzegowa - Kąpiele Wlk.- Udórz - Chlina - Wola Libertowska - Żarnowiec - Dąbrowica - Podlipie - Szczekociny - Nakło - Gródek - Aleksandrów - Koniecpol Mapa: 16 kB

8:10 pobudka, wysuszymy tropik, może trochę podeschną nam ubranka, które wczoraj upraliśmy, zjemy coś i pojedziemy jak zwykle dalej, w trasę. Tej nocy spało nam się wyjątkowo dobrze, choć to dopiero nasza druga noc. No, ale było bardziej płasko niż wczoraj. 9:38 - jesteśmy po śniadaniu, Ela poszła umyć garnki a ja zabieram się za składanie namiotu. Jest godzina 10:11, co jest pewnym sukcesem na tym wyjeździe - pierwszy raz wyjeżdżamy tak wcześnie. No, z Krakowa wyjechaliśmy przed 10 :). Rowery spakowane, miejsce posprzątane, ubrać kaski, dopić soczek i w drogę. No i jeszcze "Wyrzucić śmieci, pało" - mówi Ela. Od wczorajszego popołudnia nie działa mi przedni hamulec. Najwyraźniej, jak co roku, zapowietrzył się skurkozjad. Dzisiejszy etap zaczął się bardzo przyjemnym zjazdem aż do kościółka w Strzegowej, niemniej jednak zaraz po skręceniu z głównej drogi w lewo (na północ), zaczął się krótki i nieprzyjemny podjazd. Ze względu na zbyt trudny dojazd do zamku w Udorzu - stoma i błotnista ścieżka niknąca w porośniętej drzewami zamkowej górze (bez sensu jest tam się pchać z objuczonymi rowerami) - rezygnujemy ze zwiedzania go, na rzecz tego co nas jeszcze czeka w dzisiejszym dniu. Poza tym dojazd do zamku nie jest zbyt dobrze oznaczony i za bardzo nie wiadomo gdzie trzeba odbić z głównej drogi. Ale teraz już wiem, trzeba cały czas jechać czarnym szlakiem.

Kilka minut po 11 jesteśmy w Udorzu. Stary spichlerz z końca XVIII w, jak nam powiedziano jest użytkowany do tej pory jako miejsce przechowywania paszy dla pobliskiej stadniny koni. Lusterko, które kupiłem w przeddzień wyjazdu w Krakowie za śmieszną sumę 10 PLN okazało się niezabardzo przydatne, ponieważ nie da się go ustawić w jedną, stałą pozycję. Ela natomiast znalazła jedno zastosowanie tego lusterka: "Można poprawić w nim makijaż". W Chilnie i Zamiechówce podziwiamy zabytkowe chałupy i zagrody budowane w formie zamkniętego okołu z II połowy XIX w. Niestety nie wszyscy mieszkańcy chcą, żeby uwieczniać na fotografii ich domostwa.

Prawie w samo południe (12:30) jesteśmy pod gotyckim kościółkiem p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Żarnowcu. Tuż przy kościele znajduje się tablica z takim napisem: Joel Barlow 1754 - 1812. Amerykański dyplomata, kapelan wojskowy w czasie walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych, poeta, biznesmen, przyjaciel Jeffersona i Kościuszki, absolwent Yale University. Urodził się w Redding, Connecticut. Został pochowany w Żarnowcu na przykościelnym cmentarzu. Dokładne miejsce pochówku nie jest znane. Pełniąc funkcję ministra pełnomocnika Stanów Zjednoczonych we Francji, Barlow znajdował się w drodze powrotnej po nieudanej misji spotkania z Napoleonem na Litwie. W czasie podróży w ciężkich warunkach zimowych zmarł na zapalenie płuc w Żarnowcu (?) 26 grudnia 1812 roku. Marmurowa tablica znajdująca się wewnątrz kościoła upamiętniająca śmierć Joela Barlowa została ufundowana przez polskiego żołnierza Adama Jakuba Piwowarskiego znalezionego przy drodze i bliskiego śmierci, któremu Barlow uratował życie zabierając do swojego powozu. Fundatorami tablicy są Fundacja im. Joela Barlowa, Amerykańskie Centrum Kultury Polskiej i Związek Emerytowanych Dyplomatów I Oficerów Konsularnych Dacordi. A tu, co Encyklopedia Britannica pisze o Joelu Barlowie. We wnętrzu kościoła znajduje się tablica poświęcona Joelowi Barlowowi. A poniżej tablica z napisem: "Odrestaurowano staraniem Państwa Joan Williama Sommersów 4 maja 1996 roku".

13:33 - wyjeżdżamy z Żarnowca, gdzie na rynku zjedliśmy 4 parówki, małego arbuza i soczek Kubuś. Niestety podczas tego posiłku wypadła mi plomba z górnej piątki i mamy teraz problem, bo najbliższy stomatolog jest w Szczekocinach. Na szczęści miejscowość ta leży na trasie naszej wycieczki, ale mamy do niej, według mapy, jeszcze 20 km. Za Żarnowcem spotykamy pierwszego, na tej wycieczce, turystę kolarza. Kierunek mamy ten sam, ale niestety zwrot przeciwny, więc my mu tylko pomachaliśmy, on nam odmachał. Ale gość nie miał kasku, tylko czapeczkę rowerową co należy zaliczyć mu na in minus.

Godzina 14:33 na 2 albo 3 km przed Szczekocinami mija nam 40 kilometr naszego dzisiejszego dystansu. Na szczęście w Szczekocinach udało mi się znaleźć stomatologa, a dokładniej panią dentystkę, która wstawiła mi, ZA darmo!, fleczera wcześniej wyrywając jedną ze ścian zęba.

O godzinie 16 mamy zrobione 53 km i jesteśmy przy dworku w Zawadzie. Okazuje się on własnością prywatną, więc o zrobieniu mu zdjęcia nie ma co marzyć - wysoki płot i wysokie drzewa. Pół godziny później zatrzymujemy się przed XVIII w. dworem w Irządzach i rosnącą tuż obok niego 500-letnią lipą drobnolistną. W miejscowości tej podziwiamy też kościół parafialny p.w. św. Wacława.


Już w 1326 roku znane jest nazwisko tutejszego plebana Urlyka. W tymże czasie Irządze były siedzibą dekanatu składającego się z 25 parafii. Tutejszy kościół był fundacją Świętopełka herbu Lis, którego osobę trudno zidentyfikować. Powstał on prawdopodobnie na przełomie XIII i XIV wieku. W roku 1390 był przebudowany przez Stefana Świętopełka. Z dalszą historią kościoła łączy się okres Wojen Szwedzkich. Podczas jednej z bitew tego okresu stoczonej przez wojska polskie z Rakoczym pod Irządzami, wieś i kościół zostały zrabowane i spalone. Po wojnie kościół został odbudowany ale utracił dawną okazałość. Mury i wieże zostały zniżone a gotyckie sklepienie nawy zastąpiono sufitem z desek. Z bliższej nam historii kościoła wiąże się jego rozbudowa, która jak informuje tablica pod chórem miała miejsce w 1894 roku, kiedy to przybyły kościołowi dwie boczne kaplice tworzące nawę poprzeczną. Kościół zbudowany był w stylu gotyckim, którego późniejsze naleciałości i zmiany nie zatarły. Przedstawia się więc jako budowla wysoka, wsparta skarpami, rozłożona na planie krzyża. O swoistej jego sylwetce stanowi kwadratowa wieżyca zakończona barokową wieżą. Na murowanej jej części stoją figury świętych: św. Stanisława, Wojciecha i Wacława u stóp którego jest rok 1894. Do wieży przylega kruchta na szczycie której stoją figury Niepokalanej oraz świętych: św. Jacka i Jana Niepomucena. Główny ołtarz przedstawia Matkę Boską w tłoczonej srebrnej sukience. Obok ołtarza widnieją na konsolach barokowe figury św. Stanisława i św. Wojciecha. Wszystkie 4 ołtarze boczne w nawie i kaplicach przyozdobione są figurami. Ołtarz po lewej figurą św. Antoniego, w środku św. Franciszka z księgą w ręku i św. Jacka od krzyża. Ołtarz po prawej figurą św. Jana Nepomucena, św. Jadwigi i św. Kazimierza. W ołtarzu lewej kaplicy - w środku ukrzyżowany po bokach św. Piotr i Paweł. W ołtarzu prawej kaplicy Niepokalana obok rzeźby św. Jacek i Roch. Ambona jest w kształcie łodzi płynącej po falach z której wyłaniają się różne potwory - takich ambon jest w Polsce kilkanaście, równie niepowtarzalnych jest zabytkowy, bogato zdobiony konfesjonał.
W Wygiezłowie fotografujemy usytuowany na wzgórzu murowany dwór z I połowy XIX w. Typowy przykład polskiego dworku szlacheckiego. Kilka kilometrów przed Koniecpolem droga z asfaltowej robi się piaszczysta. Na szczęście nie musimy jechać jej środkiem bo wybieramy ścieżką tuż przy głównym trakcie. 19:32 jesteśmy przed hotelem w Koniecpolu, chyba jedynym. Żądają 35 PLN od osoby za nocleg w pokoju dwuosobowym. Dla nas to trochę za dużo, a pole namiotowe przy hotelu nie wydaje się za bardzo bezpieczne ze względu na dresiarską młodzież mieszkającą w hotelu. Noclegu nie szukamy długo. 5 minut później znajdujemy nocleg na podwórku u miłego pana.

Dzień czwarty (25 VIII, niedziela), ok. 85 km

Koniecpol - Załęże - Oblasy - Gościęcin - Maluszyn - Ciężkowiczki - Wola Życińska - Krzętów - Dobromierz - Przedbórz - Bąkowa Góra - Majkowice - Ręczno - Paskrzyn - Winduga - Kurnędz Mapa: 16 kB

Dziś pierwsza niedziela na naszej trasie. Jest godzina 8. W nocy przyszedł SMS od Devixa, że "Pogoda będzie jak marzenie ale do większości lasów wstęp jest zabroniony. Uważać na zielone mundurki. Wisła Kraków - Groclin 1:1". Godzinę później nasze bagaże są już w rowerowych sakwach a my jesteśmy gotowi do drogi. Droga za Koniecpolem wydawała się całkiem przyjemna: najpierw lekki podjazd potem 1.5 km zjazd o niewielki nachyleniu aż do momentu gdy wjechaliśmy do lasu. Droga wyraźnie straciła miły charakter i pojawiło się na niej straaasznie dużo dziur. Dobrze, że oboje mamy przednie amortyzatory.

Kilka minut po 10 jesteśmy w miejscowości Maluszyn. Tu jemy śniadanie - dwie torebki ryżu i zakwas owocowy (tutejszy jogurt). Czujemy, że trudno nam się będzie zebrać po tym śniadaniu. Zarządzamy więc kilku minutową sjestę. O 13:10 jesteśmy w Dobromierzu. Ponieważ jest straaasznie gorąco postanawiamy sobie tu trochę posiedzieć, wypić po Redsie i zobaczyć co będziemy robić dalej. O godzinie 14 kończymy odpoczynek i jedziemy drogą nr 742 do leżącego nad Pilicą Przedbórza.

Okazuje się on być sennym miasteczkiem w którym zatrzymał się czas. Chociaż może to wynikać z faktu, że teraz jest niedzielne popołudnie. W mieście tym miały miejsce dwa pamiętne wydarzenia. We wrześniu 1370 roku przebywał w Przedborzu Kazimierz Wielki, który w czasie polowania w okolicy dzisiejszej Żeleźnicy uległ wypadkowi, co spowodowało przedwczesną śmierć króla. W Przedborzu Władysław Jagiełło nadał prawa miejskie Łodzi. A teraz może trochę o historii kościółka św. Aleksego z XIV w.


Skutkiem pożaru w roku 1341, 1638, 1834 spłonęły dokumenty dotyczące miasta i świątyni. Notatki na trumnach domyślać się każą, że kościół został zbudowany w roku 1278, kaplice zostały później przebudowane. Kościół został gruntownie odremontowany wewnątrz i z zewnątrz w latach 1924-6, oszklony w roku 1927, odnowiony w roku 1938 przez mistrza malarskiego Stanisława Sobocińskiego. Boazerię i stalle zbudowano w roku 1937, instalację elektryczną sporządzono w roku 1938 staraniem ks. dr A. Ręczajskiego tutejszego proboszcza i dziekana Radoszyńskiego i ofiarami wiernych. Balustradę ufundował Antonii Żurawski z dziećmi. Ambonę dziedzic Stefan Grabowski.
Jako, że przed Przedbórz przepływa rzeka, o wchodzimy po kolana do Pilicy w celu ochłodzenia się. Taplamy się i odpoczywamy jakieś pół godzinki.

Dzisiaj jedzie nam się źle. Jesteśmy zmęczeni, może Ela trochę bardziej. Straszny upał daje się we znaki a poza tym ten gorąc panuje od dnia naszego wyjazdu z Krakowa. Oby przez najbliższe dwa tygodnie taka pogoda się utrzymała.

O 16 zdobyliśmy Bąkową Górę. I to dosłownie! Żeby zaznajomić się z tutejszymi zabytkami trzeba pokonać 0.5 km bardzo ostry podjazd. A jest tu co oglądać : ruiny zamku XIV w. - jedna z niewielu budowli świeckich w stylu romańskim. Fundatorem tegoż zamku był Nikosz Bąk, słynny rycerz - rozbójnik, który prześladował rycerza Floriana Szarego bohatera bitwy pod Płowcami. Nikosz Bąk nie mógł zapomnieć o miłości do Donny, która wyszła za mąż za Floriana. Gdy ten walczył z krzyżakami on napadł na zamek, gdzie mieszkała piękna Donna z ojcem Szarego. Dzieje tych dwóch rycerzy opisał w powieści historycznej "Jelita" Ignacy Kraszewski, często bywający w Bąkowej Górze u brata, ks. Atoniego Kraszewskiego pochowanego na miejscowym cmentarzu. Tu trochę więcej informacji na temat zamku w Bąkowej Górze. Znajduję się tu również dwór murowany z XVIII w. zamożnego rodu Małachowskich, dziś galeria sztuki a w kilku pokojach znajdują się stylowe meble. Bez problemu można zwiedzić i zamek i dworek. I to za darmo. Zostaliśmy tu bardzo mile przyjęci przez panią (?) z recepcji. Popilnowała nam rowerów, dała klucz do dworku a po skończonym zwiedzaniu poczęstowała nas dzbankiem zimnej wody "Donna" (jak branka rycerza Bąka!) z cytryną. Stwierdziła bowiem, że zna zwyczaje rowerzystów; są to ludzie, który zawsze chce się pić. Oprócz walorów zabytkowych z Bąkowej góry roztacza się przepiękny widok na dolinę Pilicy. Niestety nam nie udało się trafić na dobrą widoczność. Może następnym razem.

W Majkowicach zamiast rynku - staw. Nad stawem duże i małe gęsi i kaczki. Oprócz tego znajdują się tu ruiny XIV w. zamku. Mała ciekawostka - począwszy od Majkowic w mijanych wsiach a nieraz i małych miasteczkach, na tabliczce z numerem danego domu jest również nazwisko mieszkańców. Ciekawa rzecz, raczej niespotykana w okolicach Krakowa, a przeze mnie widziana pierwszy raz w życiu mimo, że byłem już w kilku polskich wsiach :-).

W miejscowości Ręczno znajduje się duży ośrodek sportowy. Liczyliśmy na nocleg. Niestety. Pani kucharka powiedziała mi, że szef będzie dopiero za godzinę a tyle czasu to my nie mamy. Szef jest potrzebny do tego żeby stwierdzić czy są wolne pokoje czy ich niema i ile trzeba za nie zapłacić. Ruszamy więc wzdłuż Pilicy w stronę Sulejowa. W ośrodku YMCA w Kurnędzu udaje nam się znaleźć nocleg w domku kempingowym tuż nad Pilicą. Mamy do dyspozycji pół domku: trzy pokoje, łazienka z ciepłą wodą i duży przedpokój. Cena: 20 złotych za dwie osoby. Choć z drugiej strony sezon już się kończy i większość ludzi powróciła do domów.

Dzień piąty(26 VIII, poniedziałek), ok. 76 km

Kurnędz - Sulejów - Przygłów - Koło - Wolburz - Chorzęcin - Studzianki - Nagórzyce - Smardzewice - Tomaszów Maz. - Spała - Inowłódź Mapa: 15 kB

8:30 wstaję i gotuję wodę na herbatę. Śniadanie zjemy w Sulejowie. O 9:45 wyjeżdżamy z ośrodka i kierujemy się do miasta mijając po prawej malownicze rozlewiska Pilicy. Śniadanie jemy w restauracji w Podklasztorzu (dzielnica Sulejowia). Ela jajecznica na kiełbasie a ja smażoną kiełbasę - 22 PLN, a do tego 6 złotych napiwku dla wyjątkowo uprzejmego kelnera, który nie chcąc zedrzeć z nas kasy od razu zaproponował najtańsze a zarazem najlepsze dania na śniadanie. Restauracja w której śniadaliśmy znajduje się w zespole zabytków opactwa pocysterskiego z 1176 roku fundacji Kazmierza Sprawiedliwego. Jest tu kościół późnoromański z XIII w., trójnawowy, niestety zamknięty podczas naszego pobytu. Portal główny z ok. 1230 r., tympanon z końca XII w. Rzeźbione głowice kolumn, zworniki itp. Wewnątrz barokowe ołtarze, stalle i chór. Legenda głosi, że portal wokół drzwi wejściowych do kościoła z piaskowca jest zeszlifowany, ponieważ rycerstwo ostrzyło na nim szable, na znak zwycięstwa (przed bitwą pod Grunwaldem w 1410 r.). Od południa przykościelna część skrzydła wschodniego dawnego klasztoru. Wewnątrz przylegająca do transeptu zakrystia i kapitularz z XIII w. i zachodnia część krużganku z początku XV w. W korpusie głównym klasztoru wzmiankowana restauracja, hotel a na poddaszu muzeum. W zabudowaniach obronnych 6 baszt z XV-XVIII w., poza tym XVIII-wieczne budynki gospodarcze, przylegające do Bramy Krakowskiej. 11:12 robimy ostatnie zdjęcie sulejowskiego klasztoru.

Kilometr przed Wolbórzem okazuje się, że zgubiłem suszącą się na sakwie skarpetkę Eli. Dziewczyna wzięła tylko 2 pary skarpetek i w tej chwili ma tylko półtorej pary. Obiecuje, że w najbliższym sklepie kupie jej dwie pary skarpetek żeby moja kochana żona miała w czym jeździć. O 12:50 jesteśmy przed pałacem w Wolburzu. Tu sobie można przeczytać krótką historię pałacu. Należy jeszcze dodać, że w tej miejscowości urodził się najwybitniejszy pisarz polityczny epoki staropolskiej - Andrzej Frycz Modrzewski. Tu trochę więcej o tym człowieku. Ela w kupuje skarpetki i dodaje, że ma męża pierdołę.

Dochodzi godzina 15 a my jesteśmy już w granicach Tomaszowa Mazowieckiego, w Nagórzycach. Kopalnie, które miały łączną długość korytarzy 150 m okazały się już zasypane, bo się zawaliły i panowie przy sklepie w piwem powiedzieli, że nie warte są one naszego trudu.

Dokładnie o 16 zatrzymujemy się aby podziwiać rezerwat "Niebieskie źródła" w Tomaszowie Mazowieckim.


Pierwsze wzmianki pisane o Niebieskich źródłach, nazywanych w przeszłości także Modrym Stokiem, Modrymi Wodami, Źródłem Niebieskim, Błękitną Wodą, Jeziorem Błękitnym, Kolorowymi Źródłami, Błękitnymi Źródłami pochodzą z połowy XVIII w. Wtedy to u ujścia źródeł stał młyn, do którego potem dobudowano karczmę nazwaną od nazwiska młynarza Utratą. Źródlany młyn istniał do końca września 1939 roku. Źródła te od dawna uznawano za cud natury, sławiono ich piękno w legendzie i poezji. Urodę Niebieskich Źródeł podziwiało i opisywało wielu znanych podróżników i wybitnych badaczy przyrody. Gościli tu również władcy i dostojnicy, a wśród nich Car Mikołaj II. Wodzie z tych źródeł przypisywano także właściwości lecznicze. Na początku XX wieku projektowano tutaj urządzić leczniczy kurort. W tym czasie mieszkańcy pobliskiej Brzóstówki zajęli się zarobkowym czerpaniem wody z Niebieskich Źródeł, w którą zaopatrywali znaczną część Tomaszowa Mazowieckiego. Źródlani woziwodowie posługiwali się drewnianym żurawiem, później ręczną pompą oraz konnymi beczkowozami. Równocześnie planowano wykorzystanie Niebieskich Źródeł do zaopatrzenia w wodę mieszkańców Łodzi. Projekt opracowany w 1909 roku przez angielskiego inżyniera Wiliama H. Lundleya zakładał m.in. wiercenie studni głębinowych bezpośrednio przy wywierzysku źródeł. Ostatecznie projekt ten zrealizowano w zmodyfikowanej formie w 1955 roku przez zbudowanie w pobliżu Niebieskich Źródeł ujęcia wody czerpanej dla Łodzi z rzeki Pilicy. W latach 30 XX w. władze Tomaszowa podjęły próbę przekształcenia Niebieskich Źródeł w park turystyczno-przyrodniczy. W tym celu usypano groble i wykopano sztuczne kanały oddzielające trzy duże wyspy. Prace te przerwał wybuch II wojny światowej. Niemieccy okupanci zamierzali urządzić na N.Ź. ośrodek wypoczynkowy dla żołnierzy urlopowanych z frontu, budując m.in. pomost widokowy nad wywierzyskiem oraz drewniane kładki. Przygotowując się do obrony przed ofensywą Armii Czerwonej na linii Pilicy Niemcy wycięli znaczną część drzewostanu N.Ź. W wyniku usilnych zabiegów łódzkich i tomaszowskich miłośników przyrody w 1954 roku rozebrano pomost i kładki likwidując tym samym dostęp na wyspy z korzyścią dla źródlanej flory i fauny. Starania te doprowadziły również do włączenia w 1950 roku N.Ź. do Tomaszowa Maz. w wyniku korekty granic ówczesnych województw: kieleckiego i łódzkiego. Ukoronowaniem tych działań było formalne utworzenie w 1961 roku rezerwatu przyrody Niebieskie Źródła co większą troską i dbałością o te piękne i unikatowe w skali europejskiej zjawisko przyrodnicze.
Przed 17 wyjeżdżamy z Tomaszowa Maz. ulicą Skalską, koło dwóch wysokich kominów fabrycznych, w kierunku na Spałę. Tuż za granicami miasta jakiś miły kolarz na Wigry 3 potwierdza, że jedziemy w dobrym kierunku (no i zwrot mamy właściwy :-)).

W Spale zatrzymujemy się przy kaplicy Prezydentów Rzeczpospolitej Polski (kościół par. NMP Królowej Korony Polski). Kaplica ta została wzniesiona na polecenie prezydenta Polski Stanisława Wojciechowskiego. Zaprojektował ją w stylu podhalańskich architekt Kazimierz Skórewicz konserwator budowli zabytkowych. Została poświęcona przez prymasa Polski kardynała Edmunda Dalbora w sierpniu 1923 roku pod wezwaniem NMP Królowej Korony Polski. W ołtarzu była ustawiona figurka Matki Bożej wykonana z brązu, którą Niemcy wywieźli w latach okupacji. Ołtarz istniejący ufundowali w 1933 r. Leśnicy Polscy. Płaskorzeźba dłuta rzeźbiarza z Istebnej (powiat Cieszyński) Ludwika Konarzewskiego wykonana z drzewa drzewa dębowego przedstawia scenę nawrócenia św. Huberta, biskupa żyjącego na przełomie VI/VII w. patrona myśliwych, którego wspomnienie jest obchodzone w dniu 3 listopada. Dziełem rzeźbiarza Konarzewskiego są również żyrandol i lichtarze. Dużą ozdobą kaplicy są piękne witraże zaprojektowane przez Jana Winiarza z Krakowa i tamże wykonane w firmie Żeleńskiego w 1927 roku. Widzimy na nich sceny w następującej kolejności: zesłanie Ducha Świętego, Święta Rodzina, ukrzyżowanie Chrystusa, ucieczka do Egiptu, zwiastowanie NMP, Boże Narodzenie, Matka Boska Królowa Korony Polski i cud w Kanie Galilejskiej. Niektórym postacią nadał Winiarz rysy bohaterów naszych dziejów. W 1978 r. kaplica o stacje Męki Pańskiej rzeźbione w drzewie przez Stanisława Winczatyka z Warszawy, tego samego rzeźbiarza jest ołtarz soborowy oraz tzw. ołtarzyk boczny. Na zewnętrznej ścianie kościoła umieszczono krucyfiks ofiarowany przez zespół filmowców realizujących w Spale film "Popioły". W kruchcie dwie tablice wykonane w drewnie przez Mieczysława Lisowskiego kustosza z Domu Pamięci Leśników w Spale. Jedna z nich poświęcona pamięci prezydentów Rzeczpospolitej Polski Stanisława Wojciechowskiego i Ignacego Mościciego, staraniem których kaplica została wzniesiona i przyozdobiona. Druga tablica upamiętnia rodziny leśników poległych i pomordowanych w czasie okupacji niemieckiej w latach 1939-45. Przed kościołem kamień z tablicą poświęconą prezydentowi Ignacemu Mościckiemu, wskrzesicielowi kultu Św. Huberta umieszczoną wysiłkiem Nadleśnictwa w Spale. Obok kościoła dom parafialny, w którym oprócz mieszkania i kancelarii mieści się ośrodek rekolekcyjny. Budynek ten, również w stylu zakopiańskim, został wybudowanych w latach 1982-84 staraniem ks. proboszcza Wiesława Nowosielskiego wg projektu architekta Zdzisława Chryniaka z Warszawy.

Około 18 jesteśmy w Inowłodziu. Na duży plus tej miejscowości zasługuje bardzo dobre oznaczenie dojazdu do zabytków. Na uwagę zasługuje tutaj zabytek kl. I - romański kościół Św. Idziego.


Wg tradycji Św. Idzi miał wysłuchać prośbę Władysława Hermana i przyczynić się swoim wstawiennictwem u Stwórcy do przyjścia na świat długo oczekiwanego przez księcia potomka. W roku 1086, w którym urodził się Bolesław Krzywousty, Władysław Herman funduje na terenie Polski szereg kościołów pw. Św. Idziego. Jednym z nich jest kościół Św. Idziego w Inowłodziu. Od chwili wystawienia w roku 1520 nowego kościoła pw. Św. Michała Archanioła kościół Św. Idziego stojący na wzgórzu nie używany do żadnych nabożeństw pustoszeje i powoli zamienia się w ruinę. W 1700 roku restaurację kościoła przeprowadza starościna inowłodzka Morszczyńska. W tym też roku wprowadzono do niego cudowny obraz Matki Bożej Bolesnej. Rok 1783, rok II rozbioru Polski jest zarazem rokiem klęski kościoła Św. Idziego. Z rozkazu kamery piotrkowskiej żołnierze pruscy zamienili kościół na magazyn zbożowy. Cała świątynia zostaje rozgrabiona i zrujnowana przez żołnierzy. Ówczesnemu proboszczowi wespół z parafianami udało się tylko wynieść w nocy z kościoła cudowny obraz Matki Bożej Bolesnej. Dopiero w roku 1911 miejscowy proboszcz - ks. Weiss, a późnej ks. Dyrzewski zajęli się restauracją świątyni, którą to restaurację prowadzili wg swojego projektu architekt Dziekoński. Pierwsza Wojna Światowa przerwała tę pracę. Od roku 1923 dalszą odbudowę prowadzi architekt Staszak, a w roku 1936 ówczesny prezydent Polski Ignacy Mościcki nakazuje przeprowadzić gruntowną rekonstrukcję kościoła Św. Idziego. W 1938 roku nastąpiło uroczyste poświęcenie świątyni. W 1951 roku zostały usunięte ostatnie zniszczenia spowodowane II Wojną Światową. Należałoby jeszcze zaznaczyć, że kościół Św. Idziego w Inowłodziu należy do najładniejszych i najciekawszych zabytków architektury romańskiej w Polsce. Uwaga: klucz do kościoła znajduje się u pana Jakuba Staronia, zamieszkały: ul. Św. Idziego 7.

Pan Jakub, 80-letni staruszek, jest niestety głuchy. Na moje pytanie czy mogę dostać klucz, odpowiedział pytaniem: "Co, kościół ukradli? Ten na górze?" Na szczęście jego żona jest bardziej komunikatywna i powiedziała, że Pan Jakub pójdzie za chwilę podlać kwiatki na cmentarzu przy kościele i przyniesie ze sobą klucz. Większą część rozmowy z Panem Jakubem udało mi się po kryjomu nagrać na dyktafon. Jeśli się mi uda zgrać tą rozmowę do pliku mp3, to udostępnię ją tutaj. 18:57 znajdujemy nocleg na kempingu w Inowłodziu. Na kempingu znajdują się 4 domki, których nie chce odebrać tutejszy SANEPiD. Na szczęście udaje nam się wynegocjować wstawienie rowerów do jednego z domków, przed którym mamy rozbity namiocik. 19:31 kolacja: chleb z żółtym serem i piwo. Jutro nie damy rady dojechać do celu naszej podróży - ujścia Pilicy, ale za to za dwa dni powinno to być możliwe.

Dzień szósty (27 VIII, wtorek), ok. 60 km

Inowłódź - Anielin - Poświętne - Gapinin - Myślakowice - Nw. Miasto n. Pilicą - Gostomia - Tomczyce - Ulaski Grzmiąckie Mapa: 17 kB

8:20 budzimy się i leżąc przekomarzamy się do 8:50. Rowery przeżyły cało dzisiejszą noc w domku. 10:24 wyjeżdżamy z kempingu - tak późno nigdy nie wyruszaliśmy w trasę. No, ale tak to jest jak się nie chce wstawać o 7 rano. O 10:47, po zwiedzeniu wszystkiego co jest tu do zwiedzenia (ruiny zamku z czasów Kazimierza III Wielkiego, d. synagogi, kościół Św. Michała Archanioła), wyjeżdżamy z tej pięknej miejscowości w kierunku Anielina. Około 11 jesteśmy przy szańcu mjr Hubala. Dzięki temu, że jest tam już wycieczka szkolna, słuchamy jak przewodnik PTTK i nauczycielka opowiadają o pierwszym polskim partyzancie i jego walce. W samo południe jesteśmy przed bazyliką Filipinów w miejscowości Studzianna, w której mjr Hubal ze swoim oddziałem zawitał na pasterkę w 1939 roku. Tu można poczytać o majorze Henryku Dobrzańskim "Hubalu".

Następnie jedziemy w stronę Pilicy i koło 16 jesteśmy w Nowym Mieście nad Pilicą. Od 18 przez 20 minut, a może i dłużej, bez skutku szukamy rezerwatu Tomczyce, przedzierając się przez krzaki i chaszcze rosnące tuż nad brzegiem Pilicy. Zmęczeni, z zadrapaniami na nogach i twarzy powracamy na drogę. Rezerwatem okazują się być jary i rosnące tam sosny. Ja spodziewałem się czegoś bardziej efektownego, a to co zobaczyliśmy przypominało raczej Lasek Wolski w Krakowie. Kilka minut przed 19 znajdujemy nocleg na dziko, tuż nad brzegiem Pilicy. Ciekawym urozmaiceniem jest to, że naprzeciw naszego namiotu jest kilka piaszczystych wysepek porośniętych wikliną. Cały brzeg, mała skarpa, też jest piaszczysty. W tym miejscu woda sięga mi najwyżej do kolan, więc można się co najwyżej pochlapać. Największym problemem na tym noclegu jest dobre ukrycie i spięcie rowerów. Spinam więc rowery linką i U-lockiem i chowam je w wysokiej trawie, 20 metrów za namiotem. Dla dodatkowego bezpieczeństwa maskuje je jeszcze wiązkami z trawy. Następnego dnia rano okazało się, że rowery dzielnie przetrwały noc. O 20 jesteśmy już w namiocie. Kilka minut późnej już śpimy.

Dzień siódmy (28 VIII, środa), ok. 92 km

Ulaski Grzmiąckie - Grzmiąca - Wyśmierzyce - Białobrzegi - Michałów - Warka - Anielin - Mniszew- ujście Pilicy - Mniszew - Anielin - Warka Mapa: 20 kB

7:55 pobudka, wyciągam z ukrycia rowery, zaczynam suszyć tropik. Czuję, że dziś zobaczymy już upragnione ujście Pilicy. Zauważam też, że kończy się pierwsza strona taśmy w dyktafonie, na którą nagrywam nasze wrażenia od początku podróży. Zapełniliśmy już 45 minut. Czy kolejne 45 minut na drugiej stronie wystarczą nam do końca?. Ela twierdzi natomiast, że czas już wracać.

A jeszcze jedna, tym razem nieprzyjemna rzecz. Rozwalił mi się boczny zamek w głównej sakwie. Trzeba go będzie jakoś reanimować. Wmyślam więc taki patent, coś jak sznurówki w bucie. Ze znalezionego w rowie sznurka do snopowiązałki (biały sizal) robię sznurówki a nożem dziury. Ela jako, że ma sprawniejsze ręce, przewleka sznurek - sznurówkę przez otwory. Patent ten sprawdził się przez resztę wyjazdu, choć eksploatacja tej sakwy było mocno utrudniona. 10:03 awaria sakwy usunięta.

W Białobrzegach trafiamy na targ, coś takiego jak krakowska Tandeta albo bazar XX-lecia w dużo mniejszej skali. O 11:09 jesteśmy pod tutejszą pizzerią Lava. Wiem, że zaszalejemy, mamy to w planach! Na bardzo dobrą pizzę i napoje wydajemy 43 PLN. Ela usprawiedliwia ten wydatek faktem, że zaoszczędziliśmy na noclegu. O 12 koniec sjesty po obiadku, chwilę potem kupuję jeszcze dwa filmy do aparatu, bo te 5 co zabraliśmy w Krakowa okazało się niewystarczające. Na północ od Białobrzegu buduje się obwodnica, która odciąży centrum tej miejscowości. Dzięki uprzejmości jakiegoś robotnika przechodzimy przez plac budowy i zaoszczędzamy kilka km na objeździe.

Do Warki jedziemy dobrą asfaltową drogą nr 735. Jej minusem jest to, że raz jest lekki zjazd, raz podjazd i tak w kółko. Elę trochę to męczy. Plusem jest to, że po obu stronach drogi znajdują się sady owocowe - przeważnie jabłonie, ale trafiają się też grusze czy śliwki. Natężenie ruchu na tej drodze małe, na rowerach da się wytrzymać. Jabłonie reprezentują, tak mi się przynajmniej wydaje, całe spektrum odmian jakie mogą rosnąć w naszym klimacie. I są to zarówno drzewka, które mają rok, jak i kilkadziesiąt lat. Ich owoce też mają cudowne kolory od zielonych do czerwonych. W Warce zatrzymujemy się po raz pierwszy na tej wycieczce na przejeździe kolejowym. O 14:40 jesteśmy na dworcu PKP w Warce. Patrzymy na połączenie do Puław, do których się udamy po zobaczeniu źródeł Pilicy. Za Warką jedziemy drogą nr 736 w kierunku na Magnuszew, by w Anielinie odbić na północny wschód do Mniszewa.

28 sierpnia A.D. 2002 godzina 17:30 - historyczna data - Pilica od źródeł do ujścia zdobyta!!! Ujście Pilicy do Wisły wygląda tak, jak powinno wyglądać prawdziwe ujście: mała rzeka o szerokości 20 m wpada do olbrzymiej tutaj, jakieś 200 m szer., Wisły. Dużo rybaków, każdy z nich ma co najmniej dwie wędki. Słońce zachodzi już za horyzont, więc te kilka pamiątkowych fotek, które robimy nie wyjdzie za dobrze.

A zatem, po tygodniu zmagań ze sobą, własną słabością i sprzętem jesteśmy u ujścia Pilicy. W drodze powrotnej od ujścia do Warki spada kilka kropel deszczu i robi się chłodniej. Jest to pierwszy dzień w którym słońce nie żegna nas zachodząc za widnokrąg. Ponieważ robi się już ciemno włączamy swoje lampki Cat-Eye HL-100, żebyśmy byli bardziej widoczni.

Kilka minut po 19 jesteśmy na kempingu w Warce, gdzie dostajemy dwu osobowy domek, po 15 PLN od osoby, choć normalnie tak przyjemność kosztuje 20/osoby. Pan w recepcji okazuje się byłym kolarzem z Kijowa i może dlatego spuszcza trochę z ceny. Poza tym dostajemy pościel! Ciepła woda pod prysznicami jest od 18 do 20; domki są 2, 3, 4 , 5 osobowe. Dowód osobisty zatrzymują mi na tą noc w recepcji, jako że w nocy może zjawić się policja. Może to z powodu Romów, których trochę mieszka na kempingu. Przyszedł też SMS od Pticy z rozkładem jazdy pociągów na trasie Warka - Puławy. Urozmaiceniem naszej kolacji, bo przeważnie jemy chleb z żółtym serem i gorący kubek - barszcz czerwony, jest gorący kubek - pieczarkowa. Ela zastanawia się czy w domu smakowała by tak samo. Wieczorem trochę pada.

Dzień ósmy (29 VIII, czwartek), ok. 20 km

Warka -(PKP) - Puławy - Bochotnica - Kazimierz Dln. Mapa: 10 kB

7:00 pobudka, a dwie godziny później wyjeżdżamy z kempingu. Przy dworcu w Warce dużo mężczyzn, zapewne bezrobotni, którzy czekają na dorywczą pracę w okolicznych sadach. Z Warki do Puław, całe 120 km, pojedziemy z dwoma przesiadkami: w Radomiu i Dęblinie. 9:36 wyjazd z Warki, o 10:45 jesteśmy na dworcu w Radomiu. Pociąg do Dęblina odchodzący o 11:16 jest opóźniony 15 minut. W tym pociągu spotyka nas miły gest ze strony PKP - nasz pociąg jest opóźniony a że mamy jeszcze przesiadkę, to pociąg w Dęblinie poczeka na nas. Choć z drugiej strony takie chyba jest prawo. Przecież to nie nasza wina, że pociąg się spóźnił, a my możemy przez to nie zdążyć na przesiadkę. 12:30 odjeżdżamy z Dęblina by za niecałe pół godziny wysiąść na stacji Puławy - Miasto.

Od razu udajemy się do głównego zabytku miasta, czyli klasycystyczno-romantycznego zespołu pałacowego i parku. Do samego pałacu niestety nie da się wejść. Udajemy się więc na teren parku (za darmo). Tu znajduje się wiele ciekawych zabytków. Wymienię te, które widzieliśmy na własne oczy: Świątynia Sybilli, Domek Gotycki, Sarkofag, Brama Rzymska, Domek Grecki, Groty. W Domku Gotyckim znajduje się muzeum, do którego niestety nie wchodzę, ale za to kupuję plan całego zespołu. Niestety, nie mogę go aktualnie znaleźć w domowych szpargałach. Jak znajdę to go TU. Ela jest trochę zmęczona więc pilnuje rowerów, podczas gdy ja zwiedzam szybko groty. Kilka minut przed 15 wyjeżdżamy z Puław i jedziemy do oddalonego o ok. 14 km. Kazimierza Dolnego. 40 minut później jesteśmy pod schroniskiem PTSM "Pod Wianuszkiem" w Kazimierzu. Trochę nas to szarpnęło - 58,60 PLN za dwie osoby.

Całe dzisiejsze popołudnie spędzamy na zwiedzaniu tego urokliwego miasteczka. Chłoniemy jego klimat, choć w gruncie rzeczy całość (gastronomia - piwo w szczególności, zabytki, sprzedawcy pamiątek) jest mocno nastawiona na turystów. Widać to po cenach. A oto co zwiedzamy: zamek, wdrapujemy się również na basztę. Ela wchodzi do kościoła farnego Św. Jana Chrzciciela i Św. Bartłomieja. Ja nie wszedłem, bo miałem krótkie spodenki.

Nie mamy siły wspinać się na Górę Trzech Krzyży. Chwilę kręcimy się po urzekającym Rynku, robimy "obowiązkową" fotkę Kamienicy Przybyłów, potem szukając knajpy w której zjemy kolację idziemy w stronę kościoła i klasztoru Reformatów. Kolację jemy na takim Małym Rynku gdzie dawniej mieściły się jatki. Raczymy się szaszłykami wieprzowymi i cielęcymi, kiełbaską z grila do tego obowiązkowe zimne piwko. Potem jeszcze piwko i lody na Rynku Głównym i do spania. Tu można sobie kliknąć na oficjalną stronę Kazimierza Dolnego nad Wisłą.

Dzień dziewiąty (30 VIII, piątek), ok. 98 km

Kazimierz Dln. - Dąbrówka - Wilków - Kąty - Zagłoba - Łaziska - Os. Kluczkowice - Kolczyn - Józefów - Annopol - Linów - Zawichost - Dwikozy - Sandomierz Mapa: 31 kB

7:34 pobudka. Dziś chcielibyśmy dojechać do Sandomierza. W cenę noclegu wliczone jest skromne śniadanie wydawane między 8 a 9 rano. Tak jak się można tego było spodziewać: kilka bułek, chleb, dwa plasterki wędliny i żółtego sera, pół pomidora w plasterkach, miseczka dżemu, kawałek masła a do tego kawa albo herbata. Podczas zakładania sakw na rowery, co ma miejsce przed PTSMem, widzimy dwoje kolarzy z sakwami jadących w stronę Puław. Zapewne są to Niemcy. To drudzy, i jak się później okaże ostatni, turyści rowerowi spotkani podczas tegorocznego wyjazdu. 9:31 miła pani robi nam "pamiątkowe" zdjęcie pod schroniskiem (niestety niedoświetliło się dobrze) i odjeżdżamy na południe, tym razem wzdłuż Wisły.

O 14:30 jesteśmy w Annopolu, licznik pokazuje, że przejechaliśmy 63 km ze średnią 16.44 km/h. Jest więc nieźle. Decydujemy się na obiad w miejscowej knajpie. Istnieje tylko jeden problem - lokal znajduje się na I piętrze i chcąc coś zjeść, muszę wynieść nasze dwa rumaki na górę. Godzinę później wyjeżdżamy z Annopola na zachód ruchliwą drogą nr 74. Nie musimy długo nią jechać - od centrum miasteczka, aż do 200 metrowego mostu na Wiśle jest przyjemny zjazd - a kilometr za mostem skręcamy na południe na Zawichost. O 16:25 docieramy do tej miejscowości.

Dwie godziny później jesteśmy już w Sandomierzu. Zaczynamy szukać noclegu. Sezonowe (wakacyjne) schronisko PTSM jest już zamknięte, bo malują wnętrze. Cena w jednej z kwater prywatnych zwala nas z nóg - 80 PLN za dwie osoby. Nam udaje się znaleźć nocleg na ul. Fortecznej 2. Niestety i tak musimy zapłacić 60 PLN za dwuosobowy pokój. Dostajemy przytulny pokój na parterze. Jest w nim telewizor z pilotem, ale mamy tylko zaśnieżony Polsat i drugi program TVP. Jak co dzień wysyłam krótką relację z dzisiejszego dnia na KrakRower. Kolacja to kolejne szaleństwo - wietnamska knajpka Hanoi w której zostawiamy 51 PLN. Nie dajemy radę zjeść wszystkiego co zamawiamy, więc resztki bierzemy na wynos. Po powrocie na kwaterę szybki prysznic i do spania.

Dzień dziesiąty (31 VIII, sobota), ok. 51 km

Sandomierz - Tarnobrzeg - Baranów Sandomierski - Solec Mapa: 16 kB

7:50 powoli wstajemy i kończymy to co wzięliśmy wczoraj z wietnamskiej restauracji. Godzina 9. Zaczynamy zwiedzanie Sandomierza od porannej kawy w restauracji na Rynku. Oprócz tego parówki "po świętokrzysku", jajecznica i chleb. Następnie wspinamy się na szczyt Bramy Opatowskiej z której roztacza się wspaniały widok na miasto, pobliską Wisłę i okolice. Następnie wchodzimy do Poziemnej Trasy Turystycznej. Trasa ta powstała z połączenia dawnych piwnic kupieckich. Podczas zwiedzania mały incydent - gaśnie światło w jednym korytarzy, w którym się przemieszczamy. Chyba mają zwarcie w instalacji. Pan przewodnik organizuje dwie latarki i dodatkową panią z latarką tak, że zagrożony egipską ciemnością odcinek udaje nam się bezboleśnie pokonać.

Następnie ten sam przewodnik za 5 PLN od osoby oprowadza nas po ciekawszych zabytkach Sandomierza: furta Dominikańska zwana "Uchem Igielnym", wąwóz lessowy prowadzący do kościoła Św. Jakuba. Kościół mimo, że romański zbudowany jest z cegły. Następnie przechodzimy pod jedyne zachowane zachodnie skrzydło zamku, następnie spichlerz i wspinamy się na słynną sandomierską skarpę, aby zwiedzić Dom Długosza. Potem jeszcze Katedra, w której jakiś smutny pan pilnuje żeby nie robić zdjęć. Ach, rowery przez cały kiedy zwiedzamy są na dziedzińcu przy kasie (przy zejściu) do Podziemnej Trasy Turystycznej.

O 14 opuszczamy to jedno z najpiękniejszych miasteczek w Polsce. Gdybym się miał urodzić drugi raz to chciałbym tu mieszkać. Godzinę później robimy małe obiadowe zakupy w Tarnobrzegu. Jest strasznie ciepło, ledwo co da się jechać. Wzdłuż drogi ani jednego drzewa, które dawało by zbawczy cień. Jedziemy jak na rozgrzanej patelni. Za Machowem pierwszy raz na tej wycieczcie widzimy Policję, która stoi przy drodze i zatrzymuje piratów drogowych. Od Sandomierza do Tarnobrzega jest zbawcze dla rowerów pobocze (jakieś 0.5 m), natomiast za Tarnobrzegiem, aż do Baranowa Sandomierskiego pobocza nie ma. Są za to nieprzyjemne koleiny przy prawej krawędzi jezdni. A słońce strasznie świeci, a samochody smrodzą.

16:56 jesteśmy w Baranowie. Niestety, cieć przy bramie stwierdził, że na teren parku pałacowego nie wolno wjeżdżać z rowerami. Jesteśmy zmuszeni zostawić rowery na płatnych i miejmy nadzieję dobrze strzeżonym parkingu (1 PLN za jeden rower). Za wejście na dziedziniec zamku żądają również złotówki! Straszne bydło! My mamy szczęście albo nieszczęście trafić na kilka par małżeńskich, które za tło zdjęć i filmów weselnych obrały sobie park i wnętrze tego "Wawelu południa". 17:40 wyruszamy z buraczanego Baranowa w dalszą drogę.

Przed Osiekiem zatrzymujemy się w małej wiosce, gdzie chwilkę odpoczywamy robiąc niewielkie zakupy. W mieścinie są dwa sklepy położone prawie naprzeciw siebie. Przy "naszym" jest oczko wodne i ławeczka. Przy konkurencji chłopy piją piwo. Właśnie przyjechał kolejny, oparł rower pod płotem i wita się z kolegami. Przyjeżdża następny. W sumie przed sklepem jest już 8 facetów, tyleż rowerów i butelek piwa. Siedzą i czekają na zachód słońca. Kobieta przed Elą w sklepiku bierze zakupy na kreskę. Sklepowa upewnia się, że dostanie jutro zapłatę. 19:16 postanawiamy rozbić się kolejny raz na dziko, między w zagajniku między dwoma leśnymi dróżkami. Mamy nadzieję, że nikt nas tutaj nie przydybie w nocy.

Dzień jedenasty (1 IX, niedziela), ok. 79 km

Solec - Staszów - Kurozwęki - Szydłów - Skadla - Palonki - Widuchowa - Bronina - Busko Zdrój Mapa: 19 kB

6:00 dzwoni budzik; przestawiam na 7:00. 7:00 dzwoni budzik; przestawiam na 8. 8:00 dzwoni budzik; wyłączam drania. 8:21 wstajemy. 9:48 spakowani zaczynamy przedzierać się przez zagajnik w stronę asfaltowej drogi.

Siedząc w przydrożnym barze "Pod Dębami" dowiadujemy się, że Dolny Śląsk, a szczególnie okolice Świebodzić zostały nawiedzone przez potężną ulewę. A my przez całe dotychczasowe 10 mamy ładną, słoneczną pogodę. Za Osiekiem w drodze na Staszów mijamy się z kolarzem, który pozdrawia nas okrzykiem" "Witam, witam! Tak trzymać! Wiatru w plecy życzę!" Przed Staszowem Elę zaczyna pobolewać prawe kolano i łydka a ja się zastanawiam czy jesteśmy w stanie dziś dojechać do Krakowa. 12:31 jesteśmy w Staszowie. Chwila odpoczynku na Rynku. Jedzie nam się do niczego. Żar leje się z nieba a Elą ciągle boli noga.

O 14 trafiamy na dożynki, które odbywają się przed pałacem w Kurozwękach. 40 minut później wyruszamy w dalszą drogę. Do Szydłowa dojeżdżamy o 15. Zwiedzamy kościół Św. Władysława. Ciekawostką jest fakt, że ołtarz główny pochodzi ze szkoły Wita Stwosza. Na placu zamkowym nieciekawie wkomponowano, w północnej części murów, nową salę gimnastyczną. Niebieski budynek ze szkła i aluminium nijak nie pasuje do całości. Głupota totalna.

18:45 jesteśmy na dworcu autobusowym w Busku Zdroju. Zaczynamy mocno się zastanawiać czy zamiast szukać noclegu nie poszukać połączenia do Krakowa. Niestety ostatni autobus do Krakowa odjechał dwie godziny temu. Dzwoni moja komórka. To mój tata, który właśnie jest w Sandomierzu i jedzie do Krakowa. Nie zastanawiając się ani chwili proszę go żeby zabrał nas do domu. Dzisiejsza jazda dla Eli była bardzo męcząca ze względu na to, że dom już blisko, pogoda zaczyna się pogarszać no i dziś było sporo podjazdów.

O 20 zjawiają się moi rodzice, pakujemy rowery na bagażnik rowerowy na dachu, a sakwy do bagażnika. O 22:00 nasze rowery razem z nami są już w domu.

Podsumowanie

Wydaliśmy w sumie, na dwie osoby 1100 PLN, co daje 100 złotych dziennie! Dużo to, bo kilka razy zaszaleliśmy - Sulejów, Sandomierz, Kazimierz. Ale warto było! Jeżeli ktoś chciałby powtórzyć naszą trasę - zachęcam. Nie mówię, że nasza marszruta była idealna. Wszelkie uwagi i sugestię proszę przesyłać na mój adres poczty elektronicznej.


Strona tworzona w dniach 12.10 do 18.11 2002 roku.

Ostatnia modyfikacja pliku: 25.10.2022, 22:57:25 CEST

You're