News Main page KrakRower About me Plans Gallery Contact
Bike trips
   2002 yr.
   2001 yr.
   August 2000 yr.
   July 2000 yr.
   1999 yr.
   1996 yr.
   1995 yr.
   1993 yr.
   1992 yr.
Other
   About trip
  CicloSport CM414M
   Curiosity
   My bicycles
   Guest Book
   LINKS
 
In Polish In English

zielona kropka Polak - Węgier dwa bratanki i do szabli, i do szklanki!

Statystyka, Mapy: ogólna mapa, czyli Polska, Słowacja i Węgry, a na tej tylko Węgry.

Słowo wstępne:

Rozmiar: 32 kBWszystko zaczęło się, kiedy w jednej z krakowskich księgarń kupiłem przewodnik Dominiki Łubczyk "Rowerem przez Węgry". Opisane w nim jest 17 tras o różnym stopniu trudności, położeniu i walorach krajoznawczych. Z początku planowałem oprzeć się tylko na tym przewodniku i połączyć w całość kilka proponowanych w nim tras.

Kolejnym krokiem milowym był pierwszy e-mail od Janka. Zawierał pytanie, czy przypadkiem nie wybrałbym się z nim na wyprawę rowerową. Ja miałem zaproponować trasę i termin wyjazdu. Dla mnie najważniejszy był urlop w pracy, więc chyba już w kwietniu poprosiłem o wolne na drugą połowę sierpnia z możliwością przedłużenia do połowy września. Wtedy to bowiem na uczelni zaczyna się sesja i jak mogłem przypuszczać mogli mnie tam potrzebować.

Długo nie zastanawiałem się nad trasą - wybór padł na Węgry. Po pierwsze, to z tego co wiedziałem ceny są tam zbliżone do naszych, jest ładnie, klimat jest trochę łagodniejszy, zabytków jest sporo, no i kraj ten leży stosunkowo blisko Polski. Tak, że z dojazdem nie ma problemu - dwa dni przez Słowację i już można przekroczyć granicę słowacko-madziarską.

Później nastąpiła wymiana kilku listów internetowych, które miały na celu dopracowanie szczegółów. W jednym z nich ustaliliśmy termin naszego pierwszego spotkania na początku maja w Polanicy-Zdrój. Mniejsza o szczegóły, grunt, że to właśnie tam zobaczyłem pierwszy raz 56-cio letniego Janka na własne oczy. Odbyliśmy też mała wspinaczkę na rowerach na przełęcz Polskie Wrota (660 m. n.p.m.), w czeskim Nachodzie oprócz zakupu koniaku podziwialiśmy majestatyczny zamek górujący nad miasteczkiem. Janek złapał gumę w tylnym kole, ale na szczęście jak każdy porządny rowerzysta był na taką ewentualność przygotowany. Później jeszcze zwiedziliśmy zameczek w Leśnej (koło miejscowości Szczytna) i po południu wróciliśmy do Polanicy. Tam przedstawiłem Jankowi mój plan trasy, który okazał się zbyt ambitny, z racji długości etapów i kosztów. Po powrocie do Krakowa plan został zmodyfikowany i wykonany o czym można się przekonać czytając poniższe zapiski.

Relacja z wyjazdu (Tu wersja bez zdjęć):

Dzień zerowy ( 17 VIII, piątek), ok. 2 km

Kraków - Cieszyn (PKP)

Połączenie kolejowe pomiędzy Krakowem a Cieszynem nie jest za dobre, dlatego musiałem się dwa razy przesiadać, zanim pod wieczór dotarliśmy na dworzec kolejowy w Cieszynie. Napisałem "dotarliśmy", bo moja dziewczyna Ela była tak dobra, że zgodziła się mnie odprowadzić. Po kilkunastu minutach marszu dotarliśmy do PTSM-u, gdzie czekały na nas wcześniej zarezerwowane miejsca. Janek dotarł na miejsce dzień wcześniej. Janek na miejsce dojechał rowerem z Kalisza. Przed snem jeszcze szybka i lekka kolacja i... do spania. Jutro muszę być wypoczęty.

Dzień pierwszy ( 18 VIII, sobota), 149.45 km

Cieszyn - Czeski Cieszyn (CZE) - Trninec - Jablunkov - (SLO) - Ćadca - Zlilina - Rajec - Privedza - Bojnice Mapa: 85 kB

Pobudka o 6:00 rano! Na śniadanie ryż z jogurtem i herbata z mlekiem. Wyjazd z PTSM-u o 7:30, pamiątkowe zdjęcie wykonane przez Elę i w drogę. O 7:45 przekroczyliśmy granicę polsko-czeską. Za Cieszynem skręcamy w drogę 468 i spokojnie jedziemy drogą na której ruch samochodowy jest niewielki. Granicę czesko-słowacką przekraczamy o 9:30. Jako, że nie mam nic do picia na najbliższej stacji benzynowej kupuję 1.5 litrową wodę naturalnie gazowaną.

Zdjęcie na dobry początek. Cieszyn - PTSM Budatinskiego Zamku w Zilnie Przełęcz Faćkowskie sedlo (802 m  n.p.m.) zdobyta!

W miejscowości Povina, przy drodze nr 11, zachęcenie drogowskazem "Kalwaria", skręcamy w lewo. Rzeczywiście na wzgórzu znajduję się kalwaria, tj. stacje drogi krzyżowej, a pod lasem u podnóża wzgórza znajduję się ładnie wkomponowane źródło dające "żywą wodę". Woda smakuje wyśmienicie, jest zimna i czysta. Szczególnie, że jest bardzo ciepło. Byle tylko nie pić zbyt łapczywie. Tuż przy miejscowym kościółku "dopada" nas miejscowa dewotka z tutejszej organizacji katolickiej. Kiedy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski, kraju papieża, od razu się rozpromieniła i przyniosła nam butelkę "żywej wody", kilkanaście papryk, pół bochenka chleba i dwa kubki. Po wykonaniu pamiątkowego zdjęcia szybko pożegnaliśmy się z tą niewątpliwe oryginalną choć nie do końca normalną kobietą.

Rowerowo - osobowy namiot JankaW Zilinie udajemy się do Budatinskiego Zamku, który okazuje się zamknięty. Robię dwie fotki podczas gdy Janek pilnuje rowerów. Kilka kilometrów za miastem w najbliższym napotkanym sklepie skromny obiad: dwie bułki i jogurt. Około 10 km za Rajcem czekało na nas pierwsze wyzwanie - przełęcz Faćkowskie sedlo (802 m n.p.m.). Ja pokonałem podjazd bez problemu, z Jankiem było trochę gorzej, bowiem nie przywykł do takich długich podjazdów (wszak mieszka w Kaliszu, a tam takich górek niestety nie ma).

O 17:20 meldujemy się w recepcji kempingu w Bojnicach. Rozstawiamy namioty, szybka kolacja i po piwko. Pól litra wyśmienitego słowackiego piwa za 1.5 PLN!!! Żyć nie umierać. Jedynym minusem dzisiejszego dnia było złe zaplanowanie trasy. Wyliczyłem na podstawie mapy, iż do przejechania mamy dziś ok. 114 km. Okazało się, że było prawie 150.

Dzień drugi (19 VIII, niedziela), 147.24km

Bojnice - Privedza - Koś - Novaky - Oslany - Vel'ke Uherce - Topol'ćikany - Zlate Moravce - Vrable - Dolny Ohaj - Hurbanovo - Komarno Mapa: 66 kB

Pobudka o 6:00. Podczas składania namiotu gotuję nieśmiertelny ryż i dodaję jogurt. Szalony zjazd pod zamek w Bojnicach. Kilka zdjęć i szukamy drogi na skróty. Janek ma rację, że "kto skróty wybiera ten do domu nie dociera". Udajemy się w kierunku głównej drogi, ale na szczęście przypadkowo napotkany rowerzysta wskazuje nam drogę o której myślałem. Jechaliśmy sobie spokojnie dnem szerokiej doliny, aż do momentu kiedy za miejscowością Vel'ke Uherce zaczął się nieprzyjemny, bo długi i dość ostry podjazd. Okazało się, po pokonaniu góry, że miejscami miał 17%. Janek podczas tego podjazdu pierwszy raz w życiu użył najmniejszej zębatki z przodu. Wysiłek został zrekompensowany cudownym wielokilometrowym zjazdem.

Zamek w Bojnicach Hotel Panorama, Komarno

W knajpie za Vrable kupujemy bezalkoholowe piwo i wdajemy się w rozmowę, a właściwie Janek, z właścicielem baru. Gadamy słowacko - czeskim - polsko -góralskim o komunizmie, tanim piwie, pracy, tegorocznej (2001) powodzi w Polsce. Tuż przed odjazdem właściciel poczęstował nas 1.5 l wodą mineralną dobrze schłodzoną. Gdy chcieliśmy zapłacić odmówił przyjęcia koron i stwierdził, że Słowak i Polak to bracia.

Po 17 przyjechaliśmy do Komarna. Janek od razu zorientował się gdzie jest auto kemping. Zaraz za mostem na rzece Vah, należy skręcić w lewo, a potem podążać za znakami. Jak się okazało rozbicie dwóch namiotów + rower to koszt 380 Šk, natomiast za pokój 2-osobowy z łazienką, TV-sat i balkonem w hotelu Panorama (Športová ulica) (**) kosztował nas po 400 Šk/osobę. Nie od razu zdecydowaliśmy się na pokój bo za pierwszym razem zrozumieliśmy, że cena za ten pokój to 8000 Śk, a to przecież po 400 PLN/osobę. Koło 19 udajemy się do hotelowej restauracji, gdzie za 250 Šk pochłaniamy karpia z frytkami i sałatką. Co ciekawe, Janek je jedna porcje a ja dwie, pije natomiast dwa piwa kiedy ja tylko jedno, a mimo to jedziemy zbliżonym tempem. Wieczorem telefon do Eli. W Polsce wszystko w porządku.

Dziś jest strasznie ciepło. Obaj jesteśmy bardzo ładnie opaleni. Raz jeszcze sprawdzam ilość kilometrów wynikających z mapy, które przyjdzie nam pokonać jutro. Jakby nie liczyć wypada 84 km +/- 10 km. Obliczenie długości dzisiejszego etapu, na podstawie mapy, zupełnie mi nie wyszło. Wg moich obliczeń mieliśmy pokonać niecałe 120 km, podczas gdy w rzeczywistości przejechaliśmy o 27 więcej.

Dzień trzeci (20 VIII, poniedziałek), 107 km

Komarno (SLO) - Komarom (HUN) - Naszaly - Tata - Kocs - Nagyigmand - Babolna - Györ -Nyul - Pannonhalma. Mapa: 66 kB

Rano śniadanie w hotelowej restauracji - 70 Šk (7 PLN): 2 jajka na kiełbasie, dwie bułki, herbata. Granicę Słowacko-Węgierską przekraczamy bez problemu. W Tata (wym. toto) znajdują się ciekawe zabytki, takie jak: wschodnie skrzydło (jedyne ocalałe) XIV-wiecznego, pięknego gotyckiego pałacu króla Zygmunta tuż nad brzegiem jeziora, pałac Esterhazych, dawna synagoga, monumentalny barokowy Plebaniatemplom (kościół parafialny Świętego Krzyża), wzgórze Kalvariadomb z zabytkową kapliczką oraz barokowym krucyfiksem. Z usytuowanego obok tarasu widokowego roztacza się szeroka panorama miasta. Dzięki uprzejmemu Węgrowi bez trudu znajdujemy drogę do Györ (wym. djur). 10 km przed tą miejscowością łapie nas deszcz i lekko przemoczeni wjeżdżamy do miasta.

Na ścieżce rowerowej przytrafia się mi pierwszy poważny wypadek, a mianowicie urywa mi się jedno z mocowań przedniej sakwy. Domatorskim sposobem naprawiam ją, po czym przejeżdżamy 200 m i zatrzymujemy się pod wiatą. Tu okazało się, że przecież w łatwy sposób mogę naprawić sakwy; mam przecież śrubki i nakrętki. Cała operacja trwa 30-40 minut. Prawie ciągle pada. Następnie chcemy dojechać do centrum Györ, jednak małżeństwo z którym staliśmy pod wiatą spało na lekcji geografii w szkole. Nie umieli posługiwać się mapą! Dopiero przypadkowo zagadnięty, o dziwo "zroweryzowany" żul (a więc może nie tak do końca żul) z pod budki z piwem postanowił pokazać nam drogę do centrum. Jak powiedzał tak zrobił. Miasto jest bardzo ładne, co potwierdza przewodnik: "...jest trzecim tak znaczącym skupiskiem zabytków i atrakcji turystycznych kraju." Niestety w podziwianiu jego atrakcji przeszkadza nam ciągle padający deszcz. Bez trudu (o ile trudem można nazwać strach przed jazdą ulicą po której zabroniono poruszać się rowerom, (sic!) furmanką i motorom) znajdujemy drogę do celu naszego dzisiejszego etapu. Tuż za Györ przestaje padać.

Pannonhalma, klasztor Awaria, przebita dętka

Rezygnujemy z noclegu w kwaterach prywatnych w Pannonhalma (ceny od 50-56 PLN/noc na głowę w pokoju 2-os, bez śniadania, z pościelą) i udajemy się na kemping (tel.+36 96 471-249). Jest zimne piwo (4.5 PLN), ciepła woda pod prysznicem - czego chcieć więcej? W nocy rozpętała się burza. Pada jak cholera, pioruny walą jak oszalałe, bez przerwy, jak szalone. Jakoś udaje nam się przetrwać tą ponurą noc.

Dzień czwarty (21 VIII, wtorek), 105.20 km

Pannonhalma - Ravazd - Gic - Csot - Papa - Kup - Devecser - Kaptalanfa - Sümeg Mapa: 33 kB

Rankiem około 7, pobudka i suszenie przemoczonych rzeczy. Janka zalało trochę bardziej, ale nie ma się czym przejmować. Słoneczko właśnie nieśmiało przebija się przez chmury. I przebiło się. W dniu dzisiejszym tylko raz i to przez mniej więcej minutę spadło na nas kilka kropel deszczu. Znowu nie wyszły mi do końca obliczenia jak długi miał być dzisiejszy etap. Zamiast zaplanowanych 90 km wyszło 105. Z kempingu wyjeżdżamy po 10, następnie wspinamy się do klasztoru Pannonhalma (nachylenie 10%, na odcinku ok. 1.5 km). Cena za zwiedzanie 1000 Ft (jakieś 18 PLN) zniechęciła mnie/nas do zwiedzania. Choć, jako że miałem kartę Euro‹ 26 bilet powinien być o połowę tańszy. Tak, że ograniczyliśmy się do jednego zdjęcia.

Po szybkim zjeździe do centrum Pannonhalmy popedałowaliśmy do Papy. Można tutaj zobaczyć pałac Esterhazych (okazała budowla z połowy XVIII w. w stylu Francuskiego baroku; wspaniała rezydencja na planie litery U, nakryta mansardowym dachem, otoczona była wspaniałym ogrodem - dzisiaj chroniony park miejski) Nagytemplom (kościół parafialny, jeden z najbardziej okazałych na północ od Balatonu, wzniesiony w latach 1774-1786; surowa barokowa budowla zwieńczona jest dwiema ażurowymi wieżami o wysokości 71 m, między którymi widnieje posąg patrona, św. Szczepana). Udało nam się znaleźć sklep rowerowy z makrokeszami. 2 km za Papą zatrzymaliśmy się w przydrożnym barze, gdzie za 440 Ft/osobę (ok. 10 PLN) kupujemy po olbrzymim hamburgerze i po 0.5 litra bezalkoholowego piwa. Ze sprzedawcą szybko nawiązujemy kontakt, bo okazuje się, że mówi w ludzkim języku - po angielsku (co niestety jest rzadkością na Węgrzech; tu mówi się po węgiersku albo po niemiecku).

Parówka na kempingu w SümegBez trudu docieramy do Sümeg około 17:30. 2 km przed Sümeg mijamy spalony las - smutny to widok, czarne osmolone sosny, popiół na ziemi. W informacji turystycznej dostajemy mapkę miasteczka i wskazówki jak dojechać na kemping. Na kempingu 25-m basen (ten wymiar to długość, nie głębokość!), 6 torów, trampolina. Oprócz tego: bar z zimnym piwem, fast-foodem i barmanka mówiąca oczywiście w swoim narodowym języku i trochę po niemiecku. W recepcji nie ma już nikogo (i w tym sezonie pewnie już nikogo nie będzie), więc opłatę za nocleg 900 Ft/głowę (po 20 PLN) uiścimy jutro, przed wyjazdem

Dzień piąty (22 VIII, środa), 92.11 km

Sümeg - Zalaszanto - Keszthely - (Jez. Balaton) -Varvölgy - Tapolca - Zanka - Balatonkali Mapa: 59 kB

Koło 9:30 wyjechaliśmy z kempingu. Opłatę za usługę pani barmanka wzięła chyba do własnej kieszeni. Następnie ja zwiedziłem miejscową atrakcję turystyczną - Sümeg (zamek, największy i najlepiej zachowany na północ od Balatonu; w 1989 r. zamek , jako pierwszy na Węgrzech , dostał się w prywatne ręce, a jego właściciele nie ustają w organizowaniu coraz to nowych atrakcji mających przyciągnąć zwiedzających). Wejście kosztuje mnie 500 Ft, a Janek w tym czasie pilnuje rowerów, gdyż jak sam stwierdził: "...zamek go nie interesuje".

Do kolejnego punktu dzisiejszej wędrówki Keszthely przybyliśmy po 11. Można tu zobaczyć pałac Festeticsów, czwartej co do wielkości, lecz najstaranniej odrestaurowanej rezydencji magnackiej na Węgrzech. Późnobarokową budowlę na planie litery "U" wznosiły cztery pokolenia rodu, począwszy od 1745 r do ostatniej rozbudowy w 1887 r. Pałac wywiera na mnie niesamowite wrażenie. I znowu Janek pilnuje, a ja zwiedzam (bilet 700 Ft + 500 za możliwość fotografowania, ok. 12 PLN). Następnie udaliśmy się bardzo, ale to bardzo zatłoczoną ulicą Kossutha w kierunku Balatonu. Nad jego brzegiem zatrzymujemy się jakieś 15 minut ażeby moczyć stopy. Pamiątkowe zdjęcia i w drogę.

Sümeg, zamek Keszthely, pałac Festeticsów Balaton w nocy

Wybieramy boczną drogę do Tapolcy. Zamiast pchać się zatłoczoną drogą nr 71 wzdłuż brzegu Wielkiego Jeziora. 30-km odcinek do Tapolcy zabrało nam 40 minut pedałowania. Po przyjeździe na miejsce bardzo się rozczarowaliśmy. Do jaskini z jeziorem - największej atrakcji miasteczka - stoi 40 osobowa kolejka (1 do 1.5 godziny stania). Na taki luksus nie możemy sobie pozwolić. Na rogatkach, w kierunku na Zankę, znajduje się duży market, w którym dokonaliśmy zakupu produktów spożywczych na najbliższe 2-3 dni.

Do Zanki przyjechaliśmy po 16. Okazało się, że nie ma w tej miejscowości nawet pola namiotowego, więc pojechaliśmy dalej drogą nr 71 wzdłuż brzegu Balatonu do najbliższego kempingu w Balatonkali. A oto namiary na ten ośrodek: tel. +36 87 544021, Fax +36 87 544022, e-mail.

Dzień szósty (23 VIII, czwartek), 101.88 km

Balatonkali - Aszofõ - Tihany - Balatonfüred - Veszprem - Öskü - Varpalota - Õsi - Sarszentmihaly - Szekesfehervar  Mapa: 70 kB

Pobudka o 6:30, jak zwykle krzątanina przy śniadaniu i pakowaniu betów do sakw; wyjazd ok. 9:00. Przed 10 dojeżdżamy do Tihany, po 1 km podjeździe. Tu znajduje się bences apatsag (opactwo benedyktyńskie). Jest to jeden z najważniejszych zabytków związanych z wczesną historią Węgier. Co prawda dzisiejszy kościół i klasztor pochodzą z połowy XVIII w., jednak pod posadzką świątyni ocalała romańska krypta (altemplom) - najcenniejszy zabytek Tihany. Kościółek miły, bogato wyposażony. Ze spraw przyziemnych: wstęp ze zniżką to 600 Ft. Robię kilka zdjęć we wnętrzu i udajemy się w dalszą drogę tyle, że tym razem czekał na nas wspaniały zjazd. Przez Balatonfüred przejechaliśmy bez zatrzymywania się.

Balaton w dzień 4 km przed Veszprem - kiedy przestanie padać? Vwszprem, wiaduktu Völgyhid

4 km przed Veszprem zaczyna padać. Jest godzina 12:15. 30 minut siedzimy pod przeźroczystą wiatą na przystanku autobusowym. Janek wypija ciepłą kawę z termosu, ja robię sobie nieśmiertelny gorący kubek. W Veszprem (wym. wespryjm) jesteśmy po 13. Jako, że Janek był tu w 1983 roku nie mamy kłopotów z trafieniem do największej atrakcji miasteczka - góry zamkowej. Tu skupiona jest większość zabytków "miasta królowych". Żeby się nie rozpisywać, wymienię tylko w telegraficznym skrócie to co zobaczyliśmy: Wieża Ogniowa, dawna remiza strażacka, kościół Pijarów, pałac arcybiskupi, XIII-wieczna kaplica królowej Gizelli (tylko z zewnątrz, do środka nie wchodzimy), barokowa kolumna Trójcy Świętej, katedra św. Michała. Na końcu wzgórza zamkowego, na tarasie widokowym znajduje się okazałe posągi pary królewskiej - Stefana i Gizelli. Z tarasu rozciąga się panorama wzgórz i dolin Veszprem z lekką, zawieszoną 50 m nad dnem doliny Sed konstrukcją wiaduktu Völgyhid, spinającego wzgórze Jeruzalem i Temetõ. Na podziwianiu zabytków i ciekawostek miasta królowych poświęcamy jakieś 30 minut. Warto, naprawdę warto tu przyjechać, choćby na 1 godzinę. Z Veszprem decydujemy się jechać w kierunku Budapesztu, tak żeby wieczorem znaleźć się jak najbliżej stolicy Węgier.

Jak burza wpadamy na drogę nr 8, gdzie jak się okazało nie wolno poruszać się na rowerze. Łamiemy jednak przepisy i przez ok. 12 km poruszamy się tą ruchliwą trasą. Tuż przed wyjazdem z Veszprem mówię Jankowi, że do zjazdu jest tylko 4 km. Jak to powie wieczorem: "starego żołnierza pod chuja się nie bierze i mogłem mu powiedzieć od razu, że nie 4 a 12". W Öskü fotografuję kościółek w kształcie grzyba. W Varpalota na kliszy nie uwieczniam nic, bo nam się spieszy. W Õsi każdy z nas łyka po piwku bezalkoholowym. Z Õsi do Szekesfehervar pozostało nam jakieś 20 km i jako, że jest kilka minut po 16, decydujemy się jechać.

Öskü, kościół w kształcie grzyba Bezdroża za Öskü

Nie bez trudu znaleźliśmy kemping - pytajmy o drogę kolejno: babcię z wnuczką (ta druga mówiła po angielsku), dwóch rowerzystów (jeden z nich mówił po ang.), taksówkarzy (za pomocą jednego z rowerzystów). W końcu pod klubem sportowym zapytujemy panienkę, a ta jest tak uprzejma, że pojechała z nami na swoim rowerku praktycznie pod bramę kempingu. Dostajemy pokój 2-osobowy w kilkunasto pokojowym bungalowie. Oprócz pokoi w naszym baraczku jest łazienka z 3 prysznicami męskimi i 3 damskimi. Cena za taki luksus to 2000 Ft za dwie osoby, czyli tyle co nic. Zaraz po rozlokowaniu się w mikroskopijnym pokoju, udajemy się na piwo. Wypijamy po 2 piwka. Przed 21 idziemy spać.

Dzień siódmy (24 VIII, piątek), 78.77 km

Szekesfehervar - Pakozd - Velence - Martonvasar - Erd - Budapeszt Mapa: 65 kB

Dzisiejszej nocy i rankiem strasznie pada, dlatego ociągamy się z wyjazdem. Koło 8 przestało padać, więc śniadanko, pakowanko i szybkie zwiedzanko byłej stolicy Węgier. Starówka wywiera na mnie przyjemne wrażenie. Samo zwiedzanie zabiera nam 30-40 minut. Z Szekesfehervar wyjechaliśmy drogą nr 7 (w dawnej numeracji dróg 70). Jak zwykle droga okazuje się dostępna tylko dla samochodów. Musimy więc zjechać na boczną drogę tak, że Jezioro Velence mijamy po jego północnej stronie. Od miejscowości Velecne aż do Erd jesteśmy zmuszeni do korzystania ze wspomnianej wcześniej drogi nr 7. Ale co ciekawe, na tym odcinku nie ma zakazu jazdy rowerem. W celu zaoszczędzenia drogi w Erd, zjeżdżamy w lewo, w kierunku stolicy. Poza tym pojawił się zakaz jazdy naszymi jednośladami. Jedziemy cały czas prosto przez miasto, aż dojechaliśmy do naszej ulubionej drogi 7. Jak można się było spodziewać, za którymś tam skrzyżowaniem Węgrzy umieścili znak "zakaz jazdy furmanką, traktorem i rowerem". Jako, że do kempingu w Budapeszcie zostało jakieś 20 km postanawiamy zaryzykować.

Tablicę z napisem "Budapest" mijamy o 14:39. Jakoś udaje nam się przedostać do dzielnicy XI, by po mozolnej wspinaczce na dwa wzniesienia i częstej zmianie kierunku i zwrotu jazdy dostać się do dzielnicy XII i znajdującego się tam schroniska młodzieżowego (ul. Konkoly). Budynek fizycznie znajduje się na terenie byłej jednostki wojskowej. Janek trochę narzeka, że nie wybrałem prostej trasy, ale jak później stwierdziliśmy "i tak gdzieś, wcześniej czy później, dojedziemy". Schronisko młodzieżowe okazuje się bardzo tanie 30 DM za dwu osobowy pokój. Jedynym jego minusem jest to, że jest położone dala od centrum, no ale za tą cenę...

Dzień ósmy (25 VIII), 0 km

zwiedzanie Budapesztu

Wprawdzie nie miałem pisać nic o zwiedzaniu Budapesztu, ale Janek mnie ładnie poprosił. Ze schroniska wyszliśmy o 9, 5 minut szliśmy do autobusu linii nr 21, który zawiózł nas na plac Moskwa. Od razu wspięliśmy się do Starego Miasta na Budzie. A o tym co zobaczyliśmy w stolicy Węgier przeczytasz na osobnej stronie (ze zdjęciami).

Dzień dziewiąty (26 VIII, sobota), 97.35 km

Budapeszt - Szentendre - Visegrád - Esztergom - Visegrád Mapa: 71 kB

Kilka minut po 8 byliśmy gotowi do wyjazdu. De centrum Budapesztu mieliśmy cały czas z górki, a co ciekawe zjazd trwał około 20 minut (no 17 jeśli mamy być dokładni). średnia prędkość podczas zjazdu była bliska 29 km/h! Z Placu Moskwa kierowaliśmy się za znakami drogą nr 11 na Esztergom. Jak by było mało samochodów, które ciągle nas wyprzedzały to jeszcze co 300m były światła. Od centrum do granic miasta było ich ze 40! Jako, że w "zieloną falę" nie za bardzo mogliśmy wejść tak, że prawie na każdych światłach musieliśmy się zatrzymywać i cierpliwie czekać na zielone.

W Szentendre jest rzeczywiście tak pięknie i ładnie jak piszą o nim w przewodniku. Z racji ograniczonej ilości czasu przejechaliśmy obok Muzeum Marcepanu na trójkątny plac Fö, na którym stoi na kamiennym postumencie żelazny krzyż upamiętniający zarazę. Przez 10 minut kręciliśmy się po urokliwych zaułkach i uliczkach tego miasteczka. Z żalem udajemy się w dalszą drogę. W Visegrádzie Janek zostaje z rowerami i moim bagażem w knajpce a ja i mój pusty rower zdobywamy wzgórze zamkowe. Widoki z Wyszehradzkiego zamku na przełom Dunaju zapierają mi dech w piersiach. Co do samego zamku to został on wysadzony w XVIII w. przez Austriaków, a teraz (tzn. od stu lat) jest rekonstruowany. Teraz czeka na mnie szaleńczy zjazd do miasteczka i ruszamy w dalszą drogę.

Szentendre, jedna z kamieniczek Visegrád, widok na Dunaj z zamku Esztergom, monumentalna bazylika

Do Esztergomu dotarliśmy po 14. Tamtejsza bazylika jest największa na Węgrzech. Klasycystyczny kolos liczy 118 m długości i 40 metrów szerokości. Budowlę wznoszono w latach 1822-1856. Niewątpliwą atrakcją jest dla mnie wyjście na kopułę, która jest 100 m nad ziemią. Na jej szczycie jest taras widokowy, z którego rozpościera się widok podobny jak z Wyszehradzkiego zamku. Janek proponuje, żeby jechać na kemping w mieście Rétság, ja zaś przekonałem go żeby się trzymać zaplanowanej trasy i spać w Nagymaros - po drugiej stronie Dunaju. Jako, że w tej ostatniej miejscowości nie ma kempingu decydujemy się spać w Visegrádzie.

Zatrzymujemy się więc na tym przydrożnym (dosłownie) kempingu. A tam zastajemy dwie kuchenki elektryczne dwupalnikowe, 4 prysznice (po dwa dla każdej z płci), kibelki i parę Niemców. Zaraz po przyjeździe, wypijamy po piwku - Janek dwa, ja jedno. Jaśko po dwóch piwach zaczyna odczuwać przyjemność picia piwa, a po trzecim zaczyna delektować się jego smakiem. Koło 18 dochodzi do poważnej rozmowy pomiędzy nami. Janek oświadcza mi, że jutro chce wracać do domu. Powodem jego decyzji były moje chamskie odzywki do niego, to że zbytnio chciałem przewodzić i nie było między nami partnerstwa. Kroplą, która przepełniła "czarę goryczy", jest przypadkowe urwanie przez mnie tylnego odciągu od namiotu Janka. Na szczęście wszystko udaje się załatwić po dżentelmeńsku i jutro w dalszą drogę pojedziemy razem. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę co by było, gdybym rozstał się z tak doświadczonym towarzyszem podróży. Po dokładnym przestudiowaniu przewodnika decydujemy się zmienić trasę jutrzejszego etapu i od razu pojedziemy od wioski Hollókõ. W międzyczasie pomagamy, a właściwie to Janek pomaga przy rozmrażaniu kempingowej lodówki. Razem z właścicielką kempingu, a więc i lodówki, usuwają lód z zamrażalnika.

Dzień dziesiąty (27 VIII, niedziela), 105.11 km

Visegrád - Vác - Rád - Acsa - Bercel - Cserháthaláp -Cserhátszentiván - Hollókõ Mapa: 57 kB

Vác, łuk triumfalnyO 9 rano jesteśmy gotowi do wyjazdu. W Kisoroszi niepotrzebnie wchodzimy na prom (wygląda jak statek) i tracimy 300 Ft/osobę. Okazuje się, że nie płynie on na drugą stronę Dunaju tak jak chciałem, ale tylko na wyspę Szentendre. Tu mała uwaga - jeżeli nie chcecie się promować i wydawać pieniędzy to w Tahitótfalu jest most na tą wyspę. Zatem my musimy pedałować przez wyspę w kierunku południowym, by za kolejne 300 Ft/osoby przeprawić się do Vác. Tu miła pani, mówiąca o dziwo po angielsku wskazuje nam drogę do największej atrakcji (przynajmniej dla mnie) miasteczka - jedynego na Węgrzech łuku triumfalnego. Wybudował go biskup Migazzi z okazji wizyty cesarzowej Marii Teresy w 1764 r. być może ten gest ułatwił mu późniejsze uzyskanie godności arcybiskupa Wiednia. Budowla, w stylu późnobarokowym, wysoka jest na 15 m i szeroka na 12. Przy wyjeździe z Vác mamy trochę problemów, żeby znaleźć właściwą drogę wyjazdową, bo jakiś Węgier na przystanku kazał skręcić w lewo, zamiast powiedzieć, że trzeba jechać prosto.

Hollókõ, jedna z zabytkowych chałupPotem przez cały czas, aż do późnego popołudnia tylko pedałujemy i podziwiamy krajobraz. Droga do Hollókõ to ciągła wspinaczka i rekompensujące wysiłek zjazdy. Tylko 3 albo 4 pasemka górskie mamy do pokonania. 25 km przed celem dzisiejszego dnia, w małej wiosce zatrzymujemy się przy stawie i chłodzimy sobie w nim nogi. Pozwala nam to przynajmniej na chwilę zapomnieć o powietrzu, które ma 32 stopni Celsjusza. Około 17 wspinamy się na ostatnią górkę, na której leży Hollókõ. Jeszcze płacimy 500 Ft/osobe za kemping, kolacja, telefon do Eli i spać. Wioskę - skansen zwiedzimy jutro. Jutro, jak wynika z mapy, też czekają na nas górki.

Dzień jedenasty (28 VIII, poniedziałek), 101.75 km

Hollókõ - Pásztó - (Góry Matra) - Bagolyirtás - Parád - Recsk - Eger Mapa: 72 kB

Jaśko koło 2:20 w nocy uwalnia zaplątanego o własny łańcuch miejscowego pieska. Piesek, ów tak piszczy i szarpie, że nie da się spać. Nad ranem pieski, które miały za zadanie pilnować terenu kempingu zabawiły się moimi butami. Sandałki za 30 PLN mógłbym im darować, ale butów SPD (za 300 PLN) nie. Dobrze, że jeden z butów jest tam gdzie go zostawiłem wieczorem, a drugi znajduje Janek. Mój żółciutki bucik leży obok jednego z sandałków. Mam już więc SPD. Brakujący sandałek znajduje właściciel kempingu w pomieszczeniu gdzie śpią pieski. Zatem obuwie mam w komplecie.

Jak wynika to z mapy, dzisiejszy dzień to, tak jak wczoraj, podjazdy i zjazdy. Największy podjazd pokonujemy w górach Matra. Ponad 20 km podjazd, co prawda jakieś 4-5%, ale zawsze to pod górę. Za to, aż do samego Parád czeka na nas zjazd, coś koło 8 km. Największą atrakcją Parád jest Kocsimúzeum (Muzeum Powozów). W pierwszej sali zgromadzone są narzędzia z warsztatu kołodziejskiego, w drugiej - kilkanaście powozów, karoc i kolasek. Jest ono dużo skromniejsze od Wozowni w Łańcucie, za to w Łańcucie nie ma warsztatu kołodzieja. Po 17 meldujemy się na kempingu w Egerze. Ulica Rákóczi 79, tel./fax: +36 428 593. Bierzemy pół domku, czyli pokoik z dwoma łóżkami, szafką i stolikiem za 2000 Ft/pół domku. Plan kempingu.

Dzień dwunasty (29 VIII, wtorek), 78.83 km

Eger - Felsõtárkány - (Góry Bukowe) - Hollóstetõ - Diósgyõr - Miskolc-Tapolca Mapa: 48 kB

Jak zwykle, koło 9 jesteśmy gotowi do wyjazdu z kempingu. Ponad, i tylko, godzinę zajmuje nam zwiedzanie Egeru: bazylika, zamek (jego plan), meczet. Koło 11, po uzupełnieniu zapasów wyruszamy na podbój Parku Narodowego Gór Bukowych. Tego co tam zobaczyliśmy nie opiszą żadne słowa. Mogę tylko napisać, że jest tam bajecznie pięknie. Najpierw jest płasko, potem zaczyna się 20 kilometrowy podjazd o nachyleniu 5-6%. Pokonanie go, z dwoma krótkimi odpoczynkami zajmuje nam dwie godziny. Po tych dwóch godzinach zatrzymujemy się na obiad. Janek raczy się zimnymi parówkami z chlebem i herbatką z termosu, a ja chlebem z dżemem i zimna, przegotowaną wodą z bidonu.

Eger, monumentalna bazylika Eger, minaret Zdobywamy Góry Bukowe

Skok przez Góry Bukowe odbył się tak szybko, że ani się obejrzeliśmy, a już widać było rozległą przestrzeń jaką zajmuje Miskolc. Szaleńczy 8 km i 10% zjazd sprowadza nas do samego miasta. Aby spytać się o drogę do zamku, który miał być atrakcją dzisiejszego dnia zatrzymujemy się na przystanku. Okazuje się, że musimy zawrócić. Zawracam od razu tyle, że rzuca mi się w oczy moneta 10 Ft leżąca na środku drogi. I znowu nie zastanawiając się ani chwili staję na środku drogi żeby ją podnieść, co o mało nie spowodowało wywrotki Janka. Na szczęście nic złego się nie dzieje, ale gdyby coś, to nasza podróż zakończyłaby się pod kołami jakiejś ciężarówki.

Droga w Górach Bukowych Widok na Miskolc, po prawej Janek Miskolc, zamek Diósgyõr

Do zamku Diósgyõr dojeżdżamy bez problemu, bo widać go już z daleka. Zamczysko to, wyrastające na tle betonowych bloków i fabryk, stanowi niesamowity, trochę surrealistyczny widok. W miarę jak się zbliżamy do ruin zabudowa staje się jakby niższa, by tuż przy nich zmienić się w wiejskie chałupki z ogródkami. O zamku wspominano już w XIII-wiecznych kronikach. Był siedzibą możnych rodów, ukaranych konfiskatą dóbr za wystąpienie przeciw Karolowi Robertowi Andegaweńskiemu. Jego syn, Ludwik Wielki, rozbudował zamek w okazałą gotycką rezydencję, w której przebywał często jako król pobliskiej Polski. Jego następca, Zygmunt Luksemburczyk, przeznaczył Diósgyõr na prywatny majątek królowych. Później zamek przeszedł w ręce Habsburgów, którzy oddali zamek pod zastaw węgierskim magnatom. W XVIII w. wyludniona, opuszczona twierdza zaczęła niszczeć i dopiero w 1953 r. rozpoczęto prace rekonstrukcyjne. Zbudowany na planie kwadratu zamek, otoczony fosą i murami, miał cztery okazałe narożne wieże. 50 pomieszczeń i rozległy dziedziniec. Być może, jak mówi pana przewodnik, zamek za 5-6 lat odzyska dawną świetność. Wychodzę na jedną z zamkowych wież aby sfotografować panoramę okolicy.

Miskolc-Tapolca, Salon w naszym domkuDo kempingu w Miskolc-Tabolcy docieramy o naszej "zwykłej" porze, tj. po 17. Bierzemy 4-osobowy domek za 5000 Ft/noc. Co za domek! Dwie sypialnie, w każdej po dwa łóżka, szafa i nocny stolik; salon z kanapą, stolikiem i dwoma fotelami; osobny kibel i prysznic; osobna kuchnia z oknem, maszynką elektryczną. Zarówno w kuchni jak i w łazience leci ciepła woda z bojlera. Wieczorem, za przykładem pewnego Polaka, kupuję 2 litry wina za 800 Ft (ok. 15 PLN). Janek chwali mój pomysł, a godzinę później wina już nie ma.

Dzień trzynasty (30 VIII, środa), 61.35 km

Miskolc-Tapolca - Miskolc - Sajókazinc - Mùcsony - Felsõnyárád - Ragály - Aggtelek Mapa: 94 kB

Wczorajsze picie wina nie posłużyło dobrze Jankowi, który od razu po jego wypiciu poszedł spać. Ja zdołałem się jeszcze wykapać, umyć, zrobić siusiu, zmówić paciorek i dopiero potem pójść spać. Nie polecamy picia wina, no chyba, że z umiarem, podczas wycieczek rowerowych. Rano ma się kaca (patrz - Janek), a w nocy chce się pić (patrz - Łukasz).

O 9, tak jak zwykle, wyjeżdżamy z kempingu. Droga nr 26 za Miskolcem jak zwykle okazuje się niedostępna dla rowerów (zakaz poruszania się rowerami). Nie przejmujemy się tym zbytnio i te 15 km do Sajókazinc jedziemy na głupiego. Na szczęście po drodze nie ma żadnego policjanta z radiowozem. Po 13 przyjechaliśmy do celu dzisiejszego etapu - Aggteleku. Po szybkiej wymianie zdań z panią recepcjonistką w pensjonacie, za 2-osobowy pokój płacimy 2800 Ft/noc. O ile z pokojem nie było problemu, to dużą trudnością było bezpieczne zamknięcie rowerów na noc. W końcu udało mi się załatwić w miarę bezpieczne schronienie dla naszych stalowych rumaków w pomieszczeniu obok informacji turystycznej.

Aggtelek, jaskinia Baradla Aggtelek, jaskinia Baradla Aggtelek, jaskinia Baradla

O 15 wchodzimy razem z grupą 15 turystów do jaskini Bardla. Zwiedzanie zajmuje nam ponad godzinę, a może i półtorej. Podziwiamy stalaktyty, stalagmity, stalagnaty, przepiękną szatę naciekową, podziemne jeziorka. W jednej z olbrzymiej grot (zwanej Salą Koncertową) oglądamy i słuchamy widowisko "Światło i dźwięk". Przy muzyce Vangelisa, a konkretnie "Rydwany ognia", podziwiamy świetlny spektakl. Umiejętnie włączane reflektory przez panią przewodnik, wydobywają ukryte formy skalne w tej komnacie. Niezapomniane przeżycie. Jedynym minusem jest to, że pani przewodnik mówi li-tylko po węgiersku. Na szczęście w kasie dostaliśmy skrócony opis trasy w języku polskim. Po wyjściu kręcimy się po okolicy, ale w końcu zmęczenie daje znać o sobie i wracamy do pokoju. Do wieczora słodkie nic nie robienie.

Dzień czternasty (31 VIII, czwartek), 107.01 km

Aggtelek (HUN) - Domica (SLO) - Plešivec - Rożńava - Dobšina - Poprad Mapa: 117 kB

Wczorajszego wieczoru nie mogliśmy zasnąć z powodu hałasu węgierskiej młodzieży. Koło 20 zasypiam, zaś po 23 budzą mnie głośne rozmowy. bieganie po korytarzu i trzaskanie drzwiami. Ponieważ w cywilizowanych krajach po 22:00 obowiązuje cisza nocna, udaje się wprost do nauczycielki/opiekunki i wyłuszczam o co mi chodzi. Na ciszę czekam 20 - 30 minut.

Serpentyny za DobšinąRankiem, tj. o 8:30 przekraczamy granicę Węgiersko - Słowacką. Trochę to trwa (z 10 minut) zanim obaj celnicy sprawdzą nasze paszporty i przybiją odpowiednie pieczątki. Jak wynika to z mapy, dziś czekają na nas dwa konkretne podjazdy. Z pierwszym mierzymy się z Dobšina. Jest to jakiś 6 km podjazd o nachyleniu 10%. Przepiękne widoki z przełęczy i 6-cio kilometrowy zjazd rekompensują trudy podjazdu. Znaleźliśmy się w Slovensky Raj (Słoweńskim Raju). Za miejscowością Pusté Pole czeka na nas 2 km, chyba 12% podjazd. Później czeka na nas prawie 14 km zjazd do Hranovnicy. Jak wynika to z drogowskazu do Popradu zostało nam 10 km. Okazuje się że 5 km z tego dystansu to 6% podjazd.

Po dojechaniu do centrum , w informacji turystycznej otrzymuję listę tanich hoteli, wraz ze schematycznym planem miasta. Pani zaznacza nawet miejsce, gdzie znajduje się polecany przez nią dwugwiazdkowy hotel Garni. Płacimy 520 Šk za noc! (to jest ok. 52 PLN za pokój dwuosobowy). Na kolację w hotelowej restauracji wydajemy po 200 Šk i to z napiwkiem. A najadamy się tak, że nic więcej do żołądka nam się nie zmieści. Wieczorem udajemy się do Big Billi, miejscowego supermarketu, w którym robimy zakupy na najbliższe 3 ostatnie dni.

Dzień piętnasty (1 IX, piątek), 78,97 km

Poprad - Keźmarok - Spišska Bela - Rel'ov - Spišska Stará Ves (SLO) - Krościenko n/D. Mapa: 96 kB

Na dziś zapowiada się spokojna trasa. O 8:30 wychodzimy z hotelu i stwierdzamy, że pada deszcz. Gość przed hotelem spytany o drogę na Keźmarok, mówi, żeby jechać w prawo, a potem na rondzie prosto. Niestety, na rondo nie udaje nam się trafić, za to znajdujemy się na drodze do Liptovskýego Mikuláša. Czyli zamiast na północ, jedziemy na zachód. Na powrót na dobrą drogę i znalezienie właściwej trasy tracimy/poświęcamy 30 minut. Dodatkowo przez cały czas pada deszcz.

Awaria z PoprademKiedy już udaje nam się oddalić od Popradu o 2 km, poranną ciszę rozdziera dźwięk pękającej dętki i rozrywanej opony. Strzeliła mi dętka w tylnym kole, tak że uszkodziła oponę. Jedna i druga nadawała się tylko do kosza. Janek jest tak miły, że odczepia wszystkie bagaże ze swojego roweru i pożycza mi swój rower. Jadę do Popradu, gdzie w dobrze zaopatrzonym sklepie rowerowym kupuję oponę. Słowacy to naród kochający jazdę na rowerze, więc z kupnem opony nie ma problemu. Awaria, szczęście w nieszczęściu ma miejsce tuż przy stacji benzynowej, tak że przynajmniej nie mam problemu z napompowaniem tylnej dętki. W Keźmarok robimy mały odpoczynek przed tamtejszym kościołem i zjadamy co nieco z naszych zapasów. Za Słoweńską Wsią (Slovenská Ves) zaczyna się 5 km 10 a miejscami 13% podjazd. Podczas jego pokonywania kilka razy musimy odpoczywać. Po wyjechaniu na szczyt do samej granicy Słowacko - Polskiej w Niedzicy jest z górki.

W ostatnim sklepie po stronie słowackiej dokonujemy zakupu napojów alkoholowych, czekolady i Lentilków. Za przejściem, już po polskiej stronie znowu podjazd, dość długi ale nie tak stromy jak ten przedpołudniem. W Krościenku nad Dunajcem jesteśmy około 16. Znajdujemy nocleg w ośrodku Spółdzielczego Klubu Sportowego "Sokilica" (ul. Jagielońska 86, tel (018) 2623126) za 20 PLN od osoby. Śpimy sami w pokoju wieloosobowym.

Dzień szesnasty (2 IX, sobota), 103.10 km

Krościenko n/D. - Zabrzeż - Kamienica - Maszana Dln. - Wiśniowa - Dobczyce - Wieliczka - Kraków. Mapa: 45 kB

To już mój ostatni dzień. Jak zwykle o 9 wyruszamy w drogę. Pogoda lekko pod psem, bo jest chłodno i wilgotno. Z Krościenka wyjeżdżamy na północ i 11 km jedziemy wzdłuż Dunajca. Za Kamienicą zaczyna się podjazd. Za Mszaną Dolną robimy sobie krótki odpoczynek i zakąszamy chleb z konserwą rybną. Przed Wiśniową i aż do Dobczyc pada deszcz. Bardzo nieprzyjemnie jedzie się w deszczu na obładowanych rowerach. Wydaje mi się, że z Dobczyc do Krakowa to jeden skok. Niestety, czeka nas kilkadziesiąt krótkich zjazdów i podjazdów, zanim zobaczymy kominy Nowej Huty i elektrociepłowni w Łęgu. Ponieważ najbliżej mamy do mojej dziewczyny Eli (aktualnie moja żona), która mieszka na Bieżanowie, dzwonimy do niej kiedy przyjedziemy. Moje planowanie trochę się nie sprawdziło, bo dziś udaje nam się dojechać do Krakowa. Myślałem, że będziemy mieli jeszcze jeden nocleg po drodze z Krościenka do Krakowa. Dlatego musimy poczekać, aż Ela przyjedzie od mamy ze Słomnik. Na szczęści w mieszkaniu jest współlokator Eli, Marcin, który otwiera nam drzwi i zabawia rozmową podczas oczekiwania na Elę.

Dzień siedemnasty (3 IX, niedziela), 15.00 km

Kraków Bieżanów - Biały Prądnik - dom

Janek na krakowskim RynkuPonieważ Janek nie zna dobrze Krakowa, postanawiamy, że odprowadzę go na rogatki. I tak jedziemy najkrótszą drogą na Rynek, potem w kierunku południowym. Z Jankiem żegnam się na Białym Prądniku. Pokazuję mu drogą na Zielonki, Skałę. Olkusz, która doprowadzi go do domu. Janek ma jeszcze dwa dni jazdy. Dziś dojedzie do Częstochowy, a dopiero jutro z Częstochowy do Kalisza. Jeszcze tylko pożegnalne uściśnięcie dłoni i... to już niestety koniec.

Podsumowanie

Wycieczka na pewno ciekawa. Choćby z tego względu, że poznaliśmy nową kulturę. Węgry to bardzo piękny i ciekawy kraj. Jeżeli znajdę chwilę czasu, to chciałbym tam pojechać raz jeszcze, i raz jeszcze, i raz jeszcze. Tam naprawdę jest wspaniale. Tylko ten ich język! Na szczęście można się z wieloma tubylcami dogadać po angielsku. No i Słowacja. Mimo, że byliśmy na jej terenie tylko 4 dni, to i ten kraj rozpalił moją wyobraźnię. I tu chciałbym przyjechać na dłużej. Poeksplorować na rowerze góry i zabytki. Bo i na Słowacji jest co oglądać.

Jeżeli ktoś chciałby powtórzyć naszą trasę - zachęcam. Nie mówię, że nasza marszruta była idealna. Wszelkie uwagi i sugestię proszę przesyłać na mój adres poczty elektronicznej.

Literatura:

  • notatki własne, spisane podczas wyjazdu (2001)
  • Wiesława Rusin, Węgry - praktyczny przewodnik, Pascal, Warszawa (2001)
  • Dominika Łubczyk, Rowerem przez Węgry, przewodnik, AMP, Warszawa (1999)
  • Rob Humphreys, Słowacja - praktyczny przewodnik, Pascal, Warszawa (1999)
  • Tadeusz Olszański, Budapesztańskie ABC, Iskry, Warszawa (1968)
  • Pr.zbio., Balaton Węgry zachodnie, Cartographia, Budapeszt (1974)
  • Przemysław Burchard, Węgry, Wiedza Powszechna, Warszawa (1966)
  • Słowacja, mapa samochodowa, 1:200 000, EuroCart, MarcoPolo (2000)
  • Węgry, mapa samochodowa, 1:300 000, EuroCart, GeoCenter (1998)
  • Budapest, city map, 1:28 000, Cartographia, Bupapest (2000)
  • Okolice Kłodzka, mapa turystyczna, 1:100 000, PPWK, Warszawa-Wrocław (1998)

Twoje uwagi internauto.



Strona tworzona w dniach od 29-11-2001 do 30-11.2002

Ostatnia modyfikacja pliku: 25.10.2022, 22:57:25 CEST

You're