Na początek krótki opis wypadku. Rzecz stała się w Lasku Wolskim w godzinach przedpołudniowych. W nocy lekko popadało. Ponieważ moja jedyna opona z grubym bieżnikiem nie nawawała się już do użytku, założyłem na tył semi-slicka. Jak się miało okazać nie był to mądry pomysł. Jechaliśmy wąwozem Panieńskie Skały. Przed nami pojawił się dość stromy, "gliniasty" zjazd. Na dole było już dwóch kumpli. Ktoś powiedział, że z góry to wygląda "spoko", z dołu natomiast jest trochę gorzej. Nie myśląc wiele zacząłem zjeżdzać. I tu okazało się, że hamowanie, zarówno przednim jak i tylnym kołem nic nie daje. Straciłem panowanie nad rowerem. Czułem, że zaraz zrobie klasyczne OTB na dość stromym zjeździe. Nie to było najgorsze. Lecąc zdałem sobie sprawę, że na drodze mojego lotu jest bardzo ciekawy betonowy słupek, który ni jak nie chciał mi ustąpić drogi. Koledzy widzieli już "oczyma wyobraźni" jak moja skromna głowa rozbija się o w/w słupek. Nie wiem jak to się stało, ale na szczęście udało mi się go ominąć. Dalej pamiętam wszystko jak przez mgłę. Wg relacji kumpli zachowywałem się normalnie, tzn. od razu po wypadku spytałem się czy wszystko dobrze z rowerem, otrzepałem się z błota i byłem gotowy do dalszej jazdy. Pod wejściem do ogrodu zoologicznego zdałem sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Z bardzo nie pamiętam skąd się tu wziąłem i co tutaj robie. Koledzy stwierdzili, że przecież miałem wywrotkę na zjeździe, że widzieli już moją śmierć (patrz słupek). Wszyscy stwierdzili, że dla mnie wycieczka się już skończyła i dobrze by było gdybym pojechał na pogotowie. Chciałbym podziękować tu Piotrowi, który był tak dobry i pojechał ze mną na pogotowie.
Na pogotowiu czekałem ok. 30 minut na kontakt z lekarzem. Opowiedziałem mu co się stało, on skierował mnie na prześwietlenie czaszki, zrobił zastrzyk przeciwtężcowi. Na podstawie wykonanych zdjęć stwierdził, że musi mnie wysłać do szpitala, bo podejrzewa rozszczelnienie się kośći czaszki. Wiadomość ta nie za bardz mnie ucieszyła, ale z konowałem się nie dyskutuje (przynajmnie jeżeli temat dotyczy urazu głowy). Przyjechała karetka, która odwiozła mnie do szpitala, który znajduje się kilka przecznic dalej (pierwszy raz jechałem kartką i myślę, że zarazem ostatni). W czasie czekania na karetkę zadzwoniłem do domu, żeby stary przyjechał samochodem i zabrał mi rower. Jeszcze raz dziękuję Piotrowi, który pilnował mi rowerku, kiedy ja byłem badany.
W szpitalu zajęli się mną: miły pan doktor i jeszsze milsza pielęgniarka :-). Zrobili mi kolejne prześwietlenia czaszki i dodatkowo kręgosłupa. Trwało to trochę, zanim kompetentny lekarz dokonał opisu zdjęcia czachy.
W sumie na pogotowiu byliśmy (Piotr i ja) byliśmy koło 12, posiedziałem tam jakąś godzinkę, w szpitalu dalsza godzinka, albo i dwie tak, że do domu dotarłem (przywiózł mnie ojciec) przed 16:00. Kilka słów na koniec o służbie zdrowia. Nie mogę o nich powiedzieć złego słowa, oprócz tego, że mogło się to wszystko odbyć trochę szybciej. Lekarze byli mili i kompetentni, siostry w szpitalu rozmowne i wesołe, mimo ostrego dyżuru. No a teraz kilka pamiątek:
Moja czaszka |
Moja czaszka |
Moja czaszka |
Moja czaszka |
Moja czaszka |
Mój kręgosłup |
Moja twarz, zaznaczyłem obtarcie |
Skierowanie z pogotowia do szpitala |
Dokument stwierdzający, że wszystko jest O.K. |
Zwolnienie do domu :-) |
Zdjęcia (format oryginalny; 1.8 MB) |
Tu kierować prośby, groźby skagri, zażalenia, choroby, zwiastowania, zguby itp. rzeczy.